Skocz do zawartości
    • wind
      Spotkaliśmy się dziś nad kanałem Śledziowym aby znów porywalizować w przyjacielskiej atmosferze. Tym razem na starcie pojawiło się 5 "szpeców" od spławika: Andrzej, Marcin, Janek, Sebastian i Wasz skromny administrator .Na początek pojawił się poważny problem, kolega, który obiecał odegrać rolę "wagowego" poinformował tuż po godz 6.00, że niestety nie dotrze do nas, choróbsko jakieś wredne go dopadło. Szkoda, ze tak późno i nie było szansy zorganizować zastępstwa w sprzęcie. Postanowiliśmy, że w takiej sytuacji rozstrzygnie najdłuższa ryba. Na szczęście nasz kolega Janek, znany szerzej jako @okno, zaangażował swoja małżonkę i przed końcem rywalizacji waga dotarła na łowisko. Wielkie dzięki i brawa dla Janka .
      Pogoda dopisała, z rana słoneczko, potem się nieco zachmurzyło ale było bardzo ciepło.
       
      Na początek pojawił się poważny problem, kolega, który obiecał odegrać rolę "wagowego" poinformował tuż po godz 6.00, że niestety nie dotrze do nas, choróbsko jakieś wredne go dopadło. Szkoda, ze tak późno i nie było szansy zorganizować zastępstwa w sprzęcie. Postanowiliśmy, że w takiej sytuacji rozstrzygnie najdłuższa ryba. Na szczęście nasz kolega Janek, znany szerzej jako @okno, zaangażował swoja małżonkę i przed końcem rywalizacji waga dotarła na łowisko. Wielkie dzięki i brawa dla Janka .
      Pogoda dopisała, z rana słoneczko, potem się nieco zachmurzyło ale było bardzo ciepło.
      Oto zawodnicy w ferworze walki:
      Andrzej

      Janek

      Marcin

      Sebastian

      Wyniki były bardzo różne, od prawie 4kg Andrzeja do niecałych 500g Sebastiana. Brały głównie krąpiki, było kilka leszczyków i płotek, utrapieniem Andrzeja były ukleje, jednak nie przeszkodziły one w zwycięstwie.
      W sumie do wagi przynieśliśmy prawie 10kg ryb. Najważniejsza jednak była atmosfera spotkania, część z nas, mimo że mieszkamy dość blisko siebie, nie ma okazji do częstszych spotkań. po to również organizujemy Puchar. Następne spotkanie już we wrześniu.


      Do zobaczenia.

    • wind

      Kanał Piaskowy.

      Dodany przez wind, w Łowiska,

      Chyba każdy wędkarz z Gdańska i okolic zna, łowił lub choćby słyszał o tym łowisku. Za to niewielu zna historię tego miejsca. Pierwsze wzmianki historyczne o systemie trzech kanałów to koniec dziewiętnastego wieku i uruchomienie nowego ujścia Wisły w 1896roku.
      Kanały Piaskowy, Śledziowy i Gołębi, bo o nich mowa, mają za zadanie zapewnić bezpieczeństwo przeciwpowodziowe w dwojaki sposób. Po pierwsze odprowadzają wodę z polderów położonych pomiędzy tymi kanałami, po drugie ujścia Piaskowego i Śledziowego zaopatrzone są we wrota przeciwsztormowe z pompownią sztormową. Mają one zabezpieczyć wspomniane poldery przed tzw. cofką czyli wpychaniu przez wiatr wody z zatoki do Wisły Śmiałej i Martwej. Dziś skupimy się na pierwszym z nich, czyli kanale Piaskowym zwanym również przez wędkarzy Koszwalskim.

      Kanał w początkowym odcinku wygląda typowo, czyli prosty i równej szerokości około 10-12m i głębokości 2,5-3,5m, dopiero po jakiś 200m zmienia się, kształt linii brzegowej robi się nieregularny, dno bardziej nierówne przez co ciekawsze. Jest tam również nieco płycej, na moich miejscówkach to około 2-2,5m. Jeżeli łowimy samotnie to polecam miejscówki na początkowym odcinku, pierwszej prostce „pod drutami”. Jednak jeśli zbierze się tam większe towarzystwo proponuję odpuścić to miejsce ze względu na hałas jaki czyni wielu nęcących na małej przestrzeni. W takich przypadkach wolę zająć stanowisko dalej, na połączeniu z Gołębim lub jeszcze bardziej odległe, na szerokich jakby „rozlanych” odcinkach.
      Jak łowimy?
      Na dnie zalega warstwa mułu co wymusza użycie lekkiej zanęty z ziemią lub gliną rozpraszającą. Do zanęty warto dodać większych kąsków w postaci pinki, jokera, kukurydzy i innych dodatków. Przynęty królują typowo mięsne ale raczej drobne, pinki, ochotka czasem gruby biały robak. Łowcy polujący na grube ryby czasem stosują kukurydzę konserwową. Podstawową przynętą jest jednak pinka i ochotka. Rodzaj przynęty determinuje też wybór haczyka, zwykle używam wielkości w przedziale 14-20 na przyponie 0,10. Zestawy buduję na żyłce 0,14 ze spławikami od 0,75g do 2g. Łowię tam batem 7m i 5m ponieważ czasem ryba żeruje tuż za trzcinami a czasem trzeba jej szukać na środku lub pod przeciwległym brzegiem. Wędkarze łowią tam głównie metodą pełnego zestawu ale czasem spotyka się tyczkarzy. Łowienie z tzw. koszyczkiem czy sprężyną wydaje niezbyt efektywne ze względu na wspomniany wcześniej nanos mułu.
      Ze względu na pierwotna funkcję kanału co jakiś czas wrota śluzy się otwierają i wyrównuje się stan wody z Martwą Wisłą. Powoduje to powstanie okresowego uciągu w obu kierunkach. Zauważyłem, że gdy wierzchnia warstwa wody przesuwa się w kierunku ujścia do MW to przy dnie ten ruch występuje w przeciwnym kierunku. Wydaje się, że pole nęcenia na dnie przesuwa się w górę kanału.
      Co łowimy?
      Rybostan Piaskowego jeść dość bogaty a różne gatunki pojawiają się w trakcie trwania „sezonu”. Jako pierwsze zaraz po zejściu lodu pojawia się drobniutki leszczyk i krąpik, czyli tzw. „sieczka”. Okazy nie przekraczają 10cm i łapczywie atakują praktycznie wszystko, co tylko zmieści im się w pyszczku. Wraz z rosnącą temperaturą wody ryby stają się jakby większe, zaczynają brać tzw. dłoniaki czyli nieduże leszczyki i krąpie. Zwykle w maju na zestawach pojawiają się płocie i wzdręgi, niektóre całkiem słusznych rozmiarów około 30cm i nieco większe. Łowienie tych rybek batem daje mnóstwo frajdy, jest to moja ulubiona ryba na ulubioną metodę.

      Co ciekawe, płotki rzadko maja mniej niż minimalny wymiar czyli 15cm.

      Płocie ostro żerują prze cały maj i początek czerwca ale w końcu ustępują średnim leszczom i krąpiom. Leszcze biorą rzadziej, nie chodzą jak płocie w dużych stadach, na haczykach zachowują się majestatycznie, za to krąpie ostro walczą nie ustępując płociom.

      W tym czasie często zdarza się spotkanie z moim ulubieńcem czyli linem. Z tych osobników, które widziałem, pojawiały się wielkości 40-50cm i masie 1-1,3kg.

      Liny łowi się najczęściej na krótkim dystansie, 3-4m od brzegu.

      W ubiegłym roku udało mi się złowić również okazałego karasia o wadze 80dkg. W najgorętszych letnich miesiącach pojawia się czasem gruba warstwa rzęsy wodnej co skutecznie uniemożliwia wędkowanie. Na szczęście w ubiegłym roku nas to ominęło. Leszcze i krąpie królują aż do jesieni. Gdy pojawiają się pierwsze przymrozki warto wybrać się znów na spotkanie z wyrośniętą płocią i wzdręgą. Łowię te ryby na Piaskowym aż do pierwszego lodu.

      Nie łowię z lodu ale słyszałem, że czasem ktoś się tam pojawia i wierci w poszukiwaniu rybek, jakie są tego efekty niestety nie wiem. Podobnie ze spinningowaniem, sam nie praktykuję ale wiem ,że jest sporo bolenia, łowi się szczupaki i okonie. Te ostatnie często atakują robale ale rzadko zdarzają się ryby wymiarowe. Z gatunków znany ze słyszenia podobno spotyka się też karpie i sumy, to pewnie goście z Martwej Wisły, którzy się tam zapuszczają.
      Jak wspominałem na początku tego tekstu kanał jest bardzo znanym łowiskiem co powoduje, że czasem w weekendy trudno znaleźć wolną ciekawą miejscówkę. Często pomorskie koła wędkarskie a czasem i okręg gdański organizują tam swoje zawody. Niestety, popularność to również pozostawione hałdy śmieci, i to głównie te „nasze”, czyli opakowania po robakach i zanętach. Ważna informacja dla wędkujących, na wszystkich trzech kanałach obowiązuje zakaz łowienia ze środków pływających.
      Dojazd jest prosty. W Przejazdowie skręcamy w drogę nr 501 prowadzącą do Sobieszewa i w Wiślince na światłach skręcamy w prawo. Po około 4km mijamy po lewej stronie charakterystyczną hałdę fosfogipsów i za chwilę jesteśmy na moście przez pierwszy kanał, właśnie Piaskowy. Wygodne miejscówki do wędkowania i zaparkowania znajdziemy na zachodnim brzegu, czyli musimy zjechać na drogę wzdłuż kanału przed mostkiem ze śluzą. Ta droga kończy się szlabanem po kilkuset metrach, jeżeli zdecydujemy się pojechać wschodnim brzegiem możemy tą drogą dotrzeć aż do krajowej drogi nr 7.

      Dzierżawcą kanału jest okręg gdański PZW (80-850 Gdańsk, ul. Rajska 2, tel. 58 301-48-86, www.pzw.gda.pl, pzw@ima.pl) .

    • wind
      16 maja nad kanałem Piaskowym odbyły się pierwsze zawody z cyklu pucharu ForumWedkarskie.pl . Mimo wcześniejszego sporego zainteresowania na starcie pojawiło się 4 zawodników, dwóch Marcinów, Paweł i moja osoba. Roli sędziego i zawracacza gitary podjął się Andrzej, znany jako @grzybek.

      Spotkaliśmy się krótko po godz. 6.00 i pognalismy na szerszą część kanału gdzie dzień wcześniej nieźle połowiłem. Zajęcie stanowisk i przygotowania zajęły nam czas do 7.00.

      Potem zaczeliśmy rywalizację w przyjacielskiej atmosferze. Sędzia dotarł do nas tuż po 7.00 i uiściwszy karę za spóźnienie cukierkami i ciastkami zaczął pełnić swoją rolę obserwatora i przeskadzacza .Chyba łowienie "polsilverów" mu się spodobało, bo jeszcze tego samego dnia zaopatrzył się w odpowiednie wędzisko i w ciągu następnego tygodnia zadeklarował nabycie odpowiednich zezwoleń, tak aby wziąć bardziej czynny udział w następnym spotkaniu.
      Tak łowił Marcin - maron07

      Paweł

      Marcin - marcin887 czaił się w krzaczorach

      i sam autor

      Niektórzy nawet mieli jakieś rybki, mniejsze czy większe, sztuka jest sztuka .


      A rybki były wiele bardziej ospałe niż dzień wcześniej, chłopcy na skrajnych stanowiskach coś tam jeszcze łowili, ale my w środku mieliśmy spore problemy. W końcu zmieniając technikę łowienia ucelowałem w upodobania rybek i pojedyńczo ale systematycznie te zaczęły trafiać do mojej siatki.
      Coś się zaczęło holować.

      Tuż przed godz. 11.00 uzgodniliśmy wspólnie, że dajemy sobie jeszcze godzinę. Wreszcie o 12.00 sędzia zaczął czynić swoją powinność czyli ważył i pisał, a co z tego wynikło?? Okazało się, że mój wcześniejszy trening nie zdał się na wiele, Marcin - @maron07 pokonał mnie o 1dkg!! , drugi Marcin - @marcin887 był za mną, na czwartym miejscu.
      Klasą samą dla siebie był Paweł, który jako jedyny przekroczył granicę 3kg i zostawił nas w tyle. Nie ukrywam, że ostatnie wyniki Pawła napawają mnie osobistą satysfakcją. W dyskusji kończącej spotkanie pojawił się pomysł, aby nie czekać do września na kolejne zawody a zorganizować się jeszcze w czerwcu.
      Mój bat zainteresował kolegów, chyba dlatego, że wygląda jak kradziony z muzeum .




      do zobaczenia .

    • wind

      Jezioro Wysoka - Wycztok.

      Dodany przez wind, w Łowiska,

      Pozornie nieciekawe wędkarsko jezioro ma tyle samo wad co i zalet. Ale wystarczy poświęcić trochę czasu na rozpoznanie terenu i zwyczajów tutejszych ryb a wtedy potrafi obdarzyć pięknymi dla oka i wędkarskiego „ego” zdobyczami. 
      Jezioro Wysoka to rynnowe, płytkie i dość mocno zamulone łowisko typu linowo-szczupakowego położone w gminie Szemud w powiecie wejherowskim.
      Głębokość średnia nie przekracza 2 metrów, w najgłębszym miejscu wynosi ona 6 metrów a powierzchnia to niecałe 55 hektarów. Ta właśnie stosunkowo mała głębokość powoduje, że woda szybko się nagrzewa i już od czerwca zamienia się w zielonkawą zupę. Jednak nie przeszkadza to ani rybom ani letnikom. Niewielka odległość od Trójmiasta powoduje, że jest to popularne łowisko wśród pomorskich wędkarzy a w letnie weekendy wypoczywa tu mnóstwo plażowiczów. Najwięcej wędkarzy można spotkać na wschodnim brzegu w okolicach wspomnianej plaży. Można dojechać samochodem do samej wody, z czego wielu skrzętnie korzysta, chociaż nie wszędzie jest to dozwolone. Wędkowanie ułatwia duża ilość pomostów, ale wiele z nich jest w kiepskim stanie technicznym, więc warto zachować ostrożność. Na presję wędkarską składa się również fakt, że wokół jeziora znajduje się wiele domków letniskowych a nad brzegiem widać często rozstawione namioty wędkarzy. Dość powiedzieć, ze w jedno niedzielne przedpołudnie pływając łódką wkoło jeziora naliczyłem dobrze ponad setkę wędkujących.
      Obserwując wędkarzy widać, ze królują bez spławikowe metody gruntowe, ale często można spotkać wędrujących spinningistów. Dominujące gatunki to płoć, a właściwie płotka, jest duża populacja drobnego leszcza, najczęściej łowi się osobniki około kilogramowe i nieco większe. Po znalezieniu odpowiedniego miejsca można systematycznie łowić liny i karasie.


      Za to Wysoka to raj dla karpiarzy lubiących łowić na dzikich łowiskach, które wymagają więcej wiedzy i doświadczenia niż łowienie tych ryb w stawach komercyjnych. A można tu złowić sztuki sięgające swoją wagą 20 kilogramów. Ryby spokojnego żeru łowi się na szeroki wachlarz przynęt. Dominuje biały i czerwony robak, kukurydza konserwowa, parzony makaron oraz wszelkiej maści „kanapki”. Co ciekawe, ryby lubią zmienić swoje upodobania kulinarne w ciągu tygodnia, przynęty skuteczne w jeden weekend w następny są omijane. Nęcić należy raczej „grubo” i długotrwale, najlepsze do tego jest gotowane ziarno kukurydzy, sklepowe mieszanki wabią raczej drobnicę.
      Miejscowe szczupaki rzadko przekraczają wymiar 50 cm a skusić do brania dają się najłatwiej na duże przynęty, woblery i wahadłówki. Dobre wyniki można uzyskać łowiąc na żywca, najłatwiej pozyskać podrywką słonecznicę, której jest tu zatrzęsienie. Kapitalne okonie łowi się tu z lodu, w sezonie 2013/2014 wędkarz z Gdyni zgłosił dwie medalowe sztuki z tego jeziora.

      Mimo tego, że bat to moja ulubiona technika wędkowania ze względu na możliwość spotkania wyrośniętych przedstawicieli miejscowej ichtiofauny preferuję łowienie wędziskiem z kołowrotkiem. Równie często jak z pomostu wędkuję z łódki w miejscu niedostępnym z brzegu, co ułatwia spotkania z płochliwymi gatunkami, jak duże leszcze i liny. Cierpliwość i systematyczne nęcenie to droga do skutecznego wędkowania.

      Informacje praktyczne:
      Dojazd: jadąc drogą z Chwaszczyna do Szemudu w miejscowości Kamień skręcamy w ulicę Letniskową, kierunek Kowalewo. Po przejechaniu około 2,5 km dobrej jakości asfaltową drogą dojedziemy do wspomnianej plaży. Auto można zostawić na pobliskim parkingu, wyznaczone miejsce znajduje się jakieś 100m przed plażą. Chcąc dotrzeć nad samą wodę jedziemy jeszcze jakieś 300 m dalej i skręcamy w ulicę Złotą. Tamtędy dojedziemy do stanicy wędkarskiej opiekuna łowiska, koła nr 48 z Gdyni. Tam można znaleźć miejsce na stanowisko lub nawet rozstawienie namiotu.
      Dla wędkarzy pływających ważna informacja to strefa ciszy, co za tym idzie dozwolone są tylko silniki elektryczne. Niestety, nie ma możliwości wynajęcia łódek na miejscu.
      Dzierżawcą jeziora jest okręg gdański PZW (80-850 Gdańsk, ul. Rajska 2, tel. 58 301-48-86, www.pzw.gda.pl, pzw@ima.pl) .


    • wind
      Witajcie,
      podczas wczorajszego wypadu nad Tugę postanowiliśmy wraz z Pawłem dokonać porównania skuteczności dwóch zanęt ukierunkowanych na wabienie leszczy. Były to zanęty z najniższej półki cenowej w przedziale 6-7zł.
      Ja przygotowałem sobie mieszankę zanęty Traper Leszcz Specjal a Paweł miał zanętę Gut-mixa. Dodatki mieliśmy dokładnie takie same, czyli ziemia Trapera, dodatek mineralny na leszcza, pinka, kukurydza oraz parzona pszenica. Zanęty namaczane były wodą z dodatkiem melasy. Na początku wrzuciliśmy po 6 kul wielkości pomarańczy, potem donęcaliśmy co około 2 godziny gdy brania "zwalniały", zawsze w podobnej ilości podawanej mieszanki. Ostatnie kule powędrowały do wody około 10.30 na godzinę przed zakończeniem wędkowania.

      Dla porównania Marcin, który z nami wędkował tego dnia używał zanęty płociowej niejakiego Jacka Leśniewskiego, do tego pół paczki Lorpio leszcz i ziemia Trapera.
      Ziemia i zanęty zostały przetarte osobno przez sita, następnie wymieszane i uzupełnione wspomnianymi dodatkami.
      Wiaderko Pawła:

      Moje wiaderko:

      Łowiliśmy z Pawłem na jednym stanowisku obok siebie, batami ośmio- i siedmiometrowymi. Używaliśmy takich samych haczyków i takich samych przynęt. Szybciej zaczęła pracować zanęta Gutka, do mojej ryby podeszły po dłuższej chwili. Tak samo w obu przypadkach pierwsza pokazała się ukleja potem płotki, krąpie i leszczyki. U Pawła w siatce znalazło się również kilka wzdręg. Ja miałem podobne wyniki, bez wzdręg niestety, więcej uklejek a płotki Pawła były jakby większe . Za to moja zanęta przyciągnęła największego leszcza.
      Wyniki jakie osiągnęliśmy to 3,25 moje i 3,5kg Pawła. Mieszanka Marcina przyniosła mu 2 kg ryb, z tym, że nasze stanowisko było "wydeptane" więc pewnie regularnie nęcone przez innych wędkarzy.
      Porównując wyniki wydaje się, że Gut-mix i Traper nie tylko kosztują tyle samo ale i podobnie działają, Traper przyciągnął większe ryby a Gut-mix okazał się bardziej wszechstronny, nęcił większe płotki i dodatkowo wzdręgi.
      Dla mnie mimo braku zdecydowanego rozstrzygnięcia najtańszy Traper jest zanętą podstawową w "codziennym" wędkowaniu, na zawody jednak zwykle inwestuję w zanęty z serii Gold Series, może kiedyś skusimy na porównanie tych z wyższej półki cenowej.

    • Jotes
      Kochani Bracia i Siostry, czas najwyższy zrewolucjonizować i usystematyzować odmiany, metody i techniki wędkarskie. I ja spróbuję się z tym zderzyć. Póki co, to nadal tkwimy pod tym względem w głębokiej komunie, gdzie z powodu ograniczeń sprzętowych (głównie) zamknięci byliśmy w przysłowiowej mysiej dziurze, a dzisiaj nikt nie zamierza nawet ruszyć tematu, co dopiero wyjść wreszcie z niej i pójść z duchem czasu. I właśnie z tego powodu jesteśmy nadal daleko za innymi cywilizowanymi krajami. Czemu tak myślę? No, jeśli w XXI wieku w Polsce nadal obowiązuje podział metod i technik wędkarskich rodem z głębokiej komuny, jak w przykładzie poniżej, to nic dziwnego, że jest tak, jak jest, a adwersarz adwersarza w niegrzeczny sposób poprawia przy każdej okazji. Tylko, czy słusznie?
      Temat zapoczątkował Docio w styczniu 2013 roku, a odnowił Kris1313 w styczniu tego roku, jest wciąż na czasie i nie zdążył jeszcze ostygnąć. Warto więc do niego wrócić, cytując i rozważając poniższy przykład, który pierwotnie zaproponował Docio.
      Przykład:
      „Metody połowu są tylko trzy:
      1. Gruntowa - ze spławikiem lub bez
      2. Spinningowa + trolling
      3. Muchowa
      Cała reszta to jedynie techniki”.
      Powyższy przykład nie jest przypadkowy, gdyż dotyczy dyskusji w dwóch tematach na forum wędkarskim i ośmielam się z tym nie zgodzić.
      No tak, ale co w tym podziale takiego dziwnego? Z czym ja mógłbym się nie zgodzić? Ano całe nasze „rzemiosło” już od dawna dzieli się na poszczególne odmiany (odłamy?), a dopiero na metody. I nawet, gdyby spojrzeć od strony sportowej wędkarstwa, ale też nie tylko, to już dawno zostało podzielone na poszczególne odmiany:
      Wędkarstwo spławikowe Wędkarstwo gruntowe Wędkarstwo spinningowe Wędkarstwo muchowe Wędkarstwo podlodowe Najlepszym przykładem takiego oficjalnego już podziału niech będą wszelkiego rodzaju obwieszczenia o zawodach, wyniki zawodów i klasyfikacja np. w GP okręgu/Polski.
      I taki pierwszy lepszy z brzegu przykład:
      1. KLIK
      2. KLIK
      3. KLIK
      Ba! By nie być gołosłownym, poniżej daję inne przykłady, gdzie taki podział obowiązuje nie tylko w sporcie wędkarskim:
      1. KLIK
      2.
      Z powyższych przykładów jasno wynika, że już nie tylko w światowym wędkarstwie, ale również i w polskim takie podziały na ODMIANY obowiązują nie od dziś. I żeby równać do krajów wysoko rozwiniętych pod względem także wędkarskim, musimy wyjść wreszcie z tej naszej mysiej dziury i pójść z duchem czasu.
      A skoro mamy zarysy poszczególnych odmian wędkarstwa, to dopiero te odmiany możemy podzielić na poszczególne metody.
      I tak:
      I odmiana - Wędkarstwo spławikowe
      metoda odległościowa/angielska metoda bolońska metoda zestawu skróconego metoda pełnego zestawu etc II odmiana – Wędkarstwo gruntowe
      metoda ciężkiej gruntówki dennej (rzecznej i jeziorowej) metoda lekkiej gruntówki dennej (jeziorowej) metoda picker i feeder etc III odmiana – Wędkarstwo spinningowe
      metoda klasycznego spinningu metoda castingowa metoda bocznego troka metoda drop shot metoda trollingowa etc IV odmiana – Wędkarstwo muchowe
      metoda suchej muchy metoda mokrej muchy /i tu moja uwaga i zastrzeżenie – osobiście nie znam tej odmiany wędkarstwa, więc nazewnictwo metod może być błędne/
      V odmiana – Wędkarstwo podlodowe
      metoda połowu na mormyszkę metoda połowu na przynęty sztuczne/wertykalne metoda połowu spławikowego etc Dopiero mając już dokonany szczegółowy podział odmian wędkarstwa na poszczególne metody, należy zwrócić uwagę, że w każdej z metod występują również techniki.
      Przykłady:
      a) – technika montażu zestawu
      b – technika zarzucania zestawu
      c) - technika podania i grania przynętą
      d) – technika prowadzenia i przytrzymywania zestawu
      e)– technika zacinania ryby
      f) – technika holowania ryby
      g) – technika podbierania/lądowania ryby (i kolejny przykład)
      - podbierakiem - chwytakiem - ręką - wyślizgiem h) – etc
      A wracając do podziału poruszonego w dyskusji na forum, chciałbym zwrócić uwagę czytelnika, że w takiej formie tkwimy w marazmie i ni w ząb nie ruszamy z miejsca.
      Gdyby, więc podzielić funkcjonujące do dziś podziały na metody i techniki, to otrzymujemy masło maślane:
      metoda spławikowa > technika odległościowa angielska > a w niej > technika montażu zestawu (waggler stacjonarnie lub przelotowo) > technika zarzucania zestawu > technika zatapiania żyłki > technika zacinania > etc Nasuwa się, zatem kluczowe pytanie: Czy w technice może występować technika? Albo parafrazując klasyka: Jaka jest zawartość techniki w technice? Prawda, że masło maślane? Ale w każdej technice, są sposoby...
      I gdyby ktokolwiek powiedział, że ulegam wpływom marketingowców, bo widzę potrzebę, a nawet konieczność zrewolucjonizowania lub choćby zrewidowania toku rozumowania, zwolenników zamykania się w ciasnej przestrzeni, to polecam gorąco odrobinę refleksji i zastanowienia. Od tak galopującego postępu technologicznego i rozwoju wszystkich – określonych przeze mnie – odmian, metod i technik, nie ma już drogi ucieczki i trzeba wreszcie nazywać rzeczy po imieniu, ale... po nowemu.
      Jadąc na ryby nie zabiorę już ze sobą poczciwej Germiny, kołowrotka Delfin wyposażonego wyłącznie w głębokie szpule i gorzowską żyłkę (uniwersalną do wszystkich metod!). Nie zmontuję na tym sprzęcie zestawu do metody odległościowej/angielskiej, bo najzwyczajniej w świecie żyję już w innych czasach. W czasach, w których są już dostępne kije do metody odległościowej, kołowrotki z płytką szpulą do metody odległościowej, żyłki tonące do metody odległościowej, a nawet haczyki z krótkim trzonkiem do metody odległościowej. Wspomnieć należy też o wagglerach, spławikach do metody odległościowej.
      Nawet przywoływanie w dyskusji książek i publikacji takich wędkarskich autorytetów jak choćby Wygnanowski i powoływanie się, że już za jego czasów obowiązywał taki podział metod i technik, jest nie na miejscu. To, że za Wygnanowskiego, czy innego był taki, a nie inny podział, nie jest argumentem, żebyśmy tkwili w zamierzchłych czasach. A poza tym, skąd możemy wiedzieć, jak dzisiaj sklasyfikowałby, określił i opisywał wędkarstwo Wygnanowski i inni?
      Mnie w czasach Wygnanowskiego, obowiązywał limit szczupaka 7 szt dziennie. I co? Zmieniono regulamin i to już kilkukrotnie, bo tak było trzeba. W tej materii nie zatrzymaliśmy się w czasach Wygnanowskiego. Poszliśmy z Duchem Czasu!
      Moim skromnym zdaniem, nie da się dalej tkwić w tak wąsko i ciasno opisanych metodach, gdyż są już tak nabrzmiałe, że muszą kiedyś eksplodować. I od kogo, jak od kogo, ale od wszelkich mediów wędkarskich i ich przedstawicieli, bym oczekiwał, a nawet wymagał, by wreszcie sprawili, że polskie wędkarstwo ewoluuje nie tylko sprzętowo, ale także dokonany i opisany zostanie nowy podział odmian, metod i technik wędkarskich. To media i ludzie z nimi związani, kształtują wędkarskie poglądy, ugruntowują je na łamach pism, TV, portalach i forach internetowych. Postępu i tak nie zatrzymamy. Wszak nie samą reklamą miesięczniki stoją - tu - ulegając wpływom marketingowców. Czas na zmiany, wraz z postępem technologicznym i Duchem Czasu…
      Tak, czy siak, ta rewolucja już nastąpiła i to bezkrwawo – aksamitnie, tylko czy ją dostrzegamy? Cywilizacja, postęp technologiczny i konsumpcjonizm, wykonały duży krok dla wędkarstwa i olbrzymi/gigantyczny krok dla wędkarzy, tylko czy my, polscy wędkarze musimy stać wiąż w tym samym miejscu, w którym zatrzymano komunę?

    • wind
      Zwykle lutowe targi wędkarskie w Poznaniu odbywały się pod koniec miesiąca i był to dla mnie dość nieszczęśliwy termin, który wykluczał możliwość przyjazdu. Jednak w tym roku termin uległ zmianie i wyjazd na Rybomanię planowałem już od kilku tygodni. Mimo, że początkowo miała to być typowo wędkarska wyprawa chętni koledzy niestety nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności wykruszali się i w końcu zabrałem swoje Panie i rodzinnie nawiedziliśmy stolicę Wielkopolski.
      Tuż przed południem dotarłem w końcu do Centrum Targowego i zacząłem "zwiedzanie" . Poza obejściem całej hali postawiłem sobie za cel, chyba nadrzędny do samego zwiedzania, spotkania z kolegami po kiju, z niektórymi miał to być "pierwszy raz" z innymi znaliśmy się już wcześniej. Hala i stoiska były imponujące,

      imponująca była też ilość zwiedzających. Praktycznie każde stoisko było oblegane, fachowcy - handlowcy mieli pełne ręce roboty, szczególnie Ci, którzy przy okazji handlowali.
      Pierwszy dłuższy przystanek to stoisko Trapera, gdzie można było obejrzeć i pomacać właściwie każdy element wędkarskiego wyposażenia, a było na co popatrzeć i warto poświęcić kilka chwil, przecież drużyna sygnowana przez tą firmę to od lat ścisła czołówka polskiego wyczynu.

      Niestety, trzy kasy i pełne półki przyciągały bardziej chętnych na okazyjne ?? zakupy, i zwykły oglądacz miał trudne zadanie.
      Dalej było jeszcze ciekawiej, można było nabyć min. rewelacyjne ostrzałki do noży kuchennych, specjalistyczne "przyrządy" do wydobycia soku z owoców, regionalne wódki góralskie, oscypki etc.
      W końcu udało mi się dotrzeć do stoiska nr 100 gdzie umówiłem się wcześniej z internetowym znajomym, wielu znanym wędkarzem i redaktorem Wiadomości Wędkarskich Norbetem Stolarczykiem. Wraz z nim na stoisku spotkałem równie znanego Kamila Walickiego.
      Pogadaliśmy z Norbertem chwilę, powspominaliśmy wspólnego znajomego i ruszyłem dalej bogatszy o pamiątkę.

      Inne imponujące stoiska to nasi najwięksi czyli Mikado i Jaxon. Jednak dla mnie najciekawsze i trochę luźniejsze miejsca to stanowiska Milo, Experta i Tubertini. Patrząc na to kto i z czym wystawiał się na targach można by śmiało założyć, że największą gałęzią
      naszego wędkarstwa jest tzw. karpiarstwo. Sam zaglądałem na te stoiska szukając wrażeń dotyczących "metody", szczególnie odnośnie zanęt z drobnego peletu.

      Kolejny dłuższy przystanek to stoisko Prologic-a, gdzie urzędował nasz znajomy Bartek, tu na forum występujący jako @bart. Za wiele czasu na pogaduchy nie było więc umówiliśmy się na spotkanie przy okazji wizyty służbowej Bartka w Trójmieście. Obok, a właściwie na tym samy stoisku (ten sam dystrybutor) chłopaki z Savagaer -a prezentowali w basenie najnowsze modele sztucznych przynęt. Nie wiem, czy to konstrukcja przynęty czy sposób jej prowadzenia powodowały, że niesamowicie przypominały te prawdziwe, żywe rybki.
      Obejście całej hali zajęło mi prawie trzy godziny, i nadszedł czas na opuszczenie gościnnych progów MTP.
      Była to też odpowiednia chwila aby odpowiedzieć sobie na tytułowe pytanie, czy warto było tłuc się ponad 300km w jedną stronę?? Z jednej strony cieszę się, że spotkałem kolegów, żałuję tylko, że minęliśmy z Grześkiem @Spokojnym, znanym twórcą wspaniałych spławików i miłośnikiem sprzętu retro. Właściwie gdzie by się nie obrócić zawsze trafiło się na znaną w naszym wędkarskim światku twarz, czy to z prasy branżowej, filmów o wędkarstwie, kanałów na Youtube. Dla mnie to "plus dodatni" jednak nie można przejść obojętnie nad tymi ujemnymi. Pamiętam targi w Poznaniu z własnych doświadczeń zawodowych jako spotkanie handlowców. W przypadku Rybomanii to raczej przypominało targowisko niż targi. Koledzy wędkarze przyszli na zakupy przeświadczeni, że kupią sprzęt w niesamowicie atrakcyjnych cenach i szczerze mówiąc po porównaniu kilku cen stwierdzam, ze ten owczy pęd nie miał żadnych podstaw. Jeden przykład: interesujące mnie siedzisko, do którego przymierzam się od jakiegoś czasu, bez problemu kupię w zwykłym sklepie w Elblągu 260zł taniej niż na targach. Taki drobiazg. Niestety, podobno to organizatorzy imprezy próbowali wymóc na wystawcach możliwość sprzedaży, być może to specyfika branży, może sposób na pobicie kolejnego rekordu frekwencji. Ciekawe, że właśnie na tych stoiskach gdzie nie handlowano było dużo luźniej. Dla mnie było to trochę zniechęcające, tym bardziej, że koledzy po kiju zwietrzywszy domniemaną "okazję" ruszali do boju z werwą i zdawali się nie widzieć innych na swej drodze, a może właśnie widzieli i chcieli zdeptać konkurencję?? Kto wie, ale apeluję do kolegów, rozejrzyjcie się wkoło, to nie odludny brzeg rzeki czy jeziora gdzie jesteście sami, ale miejsc gdzie są inni ludzie i przepychanie się, potrącanie deptanie jest nie na miejscu. To świadczy tylko o Was. W moim odczuciu takie zachowanie pozostawia niesmak i kiepskie wrażenie u innych zwiedzających. Jeżeli uda mi się zdobyć wejściówki na dzień branżowy to pewnie jeszcze kiedyś się wybiorę, nie wiem czy zdecyduję się na ponowną wizytę w dni dla publiczności.

      Trochę łupów udało mi się zdobyć.

      W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę w pierwszej stolicy Polski czyli Gnieźnie, widoczna z daleka bryła katedry zapraszała do odwiedzin. Widok robi wrażenie. Wewnątrz też, musicie uwierzyć na słowo.

      A kto z Was był jeszcze na tych targach, jakie są Wasze odczucia i wrażenia??


    • wind
      Kalendarz zatoczył pętlę i znów mamy koniec roku, chwila na podsumowania i tzw. rachunek sumienia. Co się działo w wędkarskiej części mojej jaźni wiecie, każdą wartą wspomnienia chwilą dzieliłem się z Wami wspominając poszczególne wyprawy omijając oczywiście te, z których wracałem „na tarczy” . Od pierwszej marcowej zasiadki nad Martwą Wisłą do ostatniej nad kanałem, tej w listopadzie skrzętnie fotografowałem nie tylko ryby ale wszelkie inne okoliczności przyrody.
      Najważniejsze chwile to nowi ludzie i nowe miejsca. Tak jak ubiegły rok tak i ten dobiegający końca był pod tym względem całkiem przyjemny i obfity. Nowi koledzy, Paweł i Zbyszek okazali się doskonałymi kompanami wędkarskich wypraw, czasem zdopingowali od porannego wstania, czasem „pomogli” podjąć decyzję o wyborze łowiska. Tak to zwykle bywa, że znajomości zawarte nad wodą potrafią przetrwać lata, znam takie przypadki. Dowodem są choćby kolejne spotkania z bohaterami wspomnień znad zalewu Sulejowskiego w ubiegłym roku. Mam nadzieję, że następne spotkania i wspólne sezony tylko potwierdzą tą tezę.
      Nowe miejsca to przede wszystkim wypady za Wisłę, nad Tugę i Szkarpawę w sąsiednim okręgu elbląskim, wakacje nad Narwią i jesienne połowy w Wiśle. Szczególnie wspominam biwak w Ponikiewie i próby złowienia wąsatego króla podwodnego świata. Niestety, tylko na próbach się skończyło, efektów jednak nie osiągnęliśmy. Późniejsze próby przechytrzenia tych wspaniałych ryb w Wiśle również skończyły się porażką. Cóż, to tylko pokazuje jak trudno czasem osiągnąć wędkarski cel.
      Właściwie to sami możecie popatrzeć jak ten sezon wyglądał. Większość zdjęć na pewno widzieliście w moich sprawozdaniach z wędkarskich wędrówek.
      Wiosna i lato to moje ulubione kanały, rzeki Tuga i Szkarpawa oraz ulubione jezioro Wysoka.







      Migawki z wakacji nad Narwią.


      Późnym latem i jesienią znów zaglądałem nad "swoje" jeziorko, kanały i Wisłę.




      Było też trochę ryb, bez okazów, ale przyjemność daje spotkanie z każdą, nawet niewielką.




      Koniec roku niestety nie był dla nas łaskawy, najpierw odezwała się stara kontuzja pleców, która wyłączyła mnie z wędkowania praktycznie do Świąt, a 7 grudnia straciliśmy naszego psa, uroczą pekinkę, która towarzyszyła nam przez 12 lat.

      Żegnaj przyjaciółko.

    • wind

      Sierpniowe spotkanie nad Narwią. A.D. 2014

      Dodany przez wind, w Łowiska,

      To, że spotkamy się w sierpniu było pewne, tak samo jak to, że do spotkania dojdzie nad Narwią. Kwestią otwartą pozostawał wybór miejscówki, wstępnie miała być to stanica wędkarska w Czarnowie ale stanęło na biwaku w okolicach Ponikiewa, pod Pułtuskiem.
      Sprzęt kompletowałem już od grudnia, wiele godzin spędziliśmy na dyskusjach, przez forum i telefonicznie. Każdy drobiazg, każdy najmniejszy nawet element zestawu był wielokrotnie omawiany, wiele wieczorów spędziliśmy w internetowych sklepach wędkarskich i na portalach aukcyjnych.
      Im bliżej było terminu wyjazdu tym bardziej rosło ciśnienie, czy wszystko mam, czy spotkanie się uda, czy pogoda dopisze … Wreszcie w poniedziałek 18 sierpnia ruszyliśmy na południe. Pierwszy postój w Przasnyszu, gdzie miły pan skarbnik koła nr 70 przybył na swoim stalowym rumaku i specjalnie dla mnie otworzył swoje biuro . Z zezwoleniem w kieszeni na następny postój wybraliśmy Pułtusk gdzie jeszcze tylko trochę przynęt kupiliśmy i ruszyliśmy już prościutko nad rzekę. Przy okazji przestroga dla wybierających się w tamte rejony. Jeżeli chcecie wykupić zezwolenia okresowe na więcej niż 3 dni (te można nabyć na stronie mazowieckiego okręgu PZW) to nie liczcie na to, że uda się to załatwić w Pułtusku, niestety, mimo, że rzeka przepływa przez miasto jest w gestii okręgu mazowieckiego ale pułtuskie koła wędkarskie należą do okręgu ciechanowskiego. Taka mała ciekawostka.
      Po drodze spotkaliśmy jeszcze czerwonego muła a za jego kierownicą roześmianą i szczęśliwą facjatę naszego przyjaciela ze stolicy, Zbyszka, w niektórych środowiskach znanego również pod pseudonimem Docio . Uściskom, miśkom i innych przejawom radości ze spotkania po roku nie było końca. Wreszcie dotarliśmy na sam brzeg Narwi.

      Tam kontynuowaliśmy radosne obchody, od czasu do czasu robiąc przerwy na budowę obozowiska.



      W końcu jako tako się zainstalowaliśmy, pozbieraliśmy puszki po piwie, które zdążyliśmy skonsumować podczas pracy i nadszedł czas na meritum, czyli rozkładanie wędzisk i konstruowanie zestawów. Wkrótce sumówka znalazła się na miejscu, a wąsacze miała nęcić świeżutka wątróbka od kurczęcia. A potem … potem było to, co jest esencją takich wieczorów, czyli długie rozmowy, wspomnienia minionego lata i poprzednich spotkań, wspólnych znajomych.



      I tak upływały nam dni i wieczory, mimo braku ryb godnych uwiecznienia na zdjęciach, a szczególnie celu naszej podróży czyli sumów, każda chwila warta była tych kilometrów jakie musieliśmy przejechać. Wędkarzy było naprawdę mnóstwo, właściwie tylko się zmieniali, towarzystwo mieliśmy non stop, również w nocy. Czasem panowie byli bardziej kulturalni, czasem mniej. Mistrzami chamstwa a może raczej bezmyślności, zostało czterech panów z Wyszkowa, którzy przybyli we wtorek o 4.40 i przy włączonym klekoczącym silniku diesla deliberowali nad naszymi głowami, gdzie by tu się rozłożyć z wędkami … Cóż, nic na to nie poradzimy, ale każdy dzień utwierdzał nas w prawidłowym wyborze miejsca, takich tłumów wędkarzy dawno nie widziałem. A wyniki wszyscy mieliśmy bardzo podobne, bez względu na czas, miejsce, przynętę czy wybraną technikę wędkowania. A to oznacza, że wszystkiemu winne były ryby, nie MY . I chociaż nie osiągnęliśmy wędkarskiego celu wyprawy to dziś jestem o wiele bogatszy o wiedzę, tym bardziej, że poprzednie próby odbywały się nad wodą stojącą, łowienie w rzece z tak silnym nurtem to całkiem inna para kaloszy.



      Odrywając się od wędzisk na krótkie chwile zabierałem żonę na wyprawę do lasu, właściwie to do Puszczy Białej,

      na skraju której biwakowaliśmy, i na spacery brzegiem rzeki.

      Wypoczywaliśmy na maksymalnych obrotach, chłonąc spokój, naturę i zaliczając kompletny „reset”. Niestety, druga połowa sierpnia to już chłodne noce, a ostatnia była wręcz koszmarnie zimna, moja żona bardzo odczuła niską temperaturę. Nawet mnie chłód obudził, więc to już musiało być naprawdę … rześko .

      Niestety, nasz pobyt musieliśmy nieco skrócić, co prawda tylko o jeden dzień, ale zawsze to strata. Do domu sprowadziły nas ważne sprawy rodzinne, są kwestie ważniejsze od własnych przyjemności.
      Zdążyliśmy zwinąć namiot w ostatniej chwili, właściwie już zaczęło padać gdy pakowaliśmy namiot do pokrowca i graty do auta.
      Właściwie jeszcze pierwszego wieczora zaczęliśmy już snuć plany na przyszłoroczne spotkanie, możliwości mamy kilka, ale najpoważniejsze kandydatury to ciepłe kanały konińskie lub powrót nad zalew Sulejowski. Szczególnie kusząca jest ta druga propozycja, ale mamy na zastanowienie jeszcze cały rok. Aż rok …
      Za to pozostaną nam w głowie i w sercach wspomnienia pięknej rzeki …




    • Jotes
      Rzecz jasna cały poniższy opis wyrażam własnym zdaniem, według własnej logiki i pojmowania wszelkich niuansów związanych z tą metodą.

      Początki tej metody sięgają lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a sama metoda wymyślona/stworzona została odpowiednio do warunków atmosferycznych panujących w Anglii. Nie na darmo mówimy często, że dzisiaj mamy angielską pogodę, gdy na dworze jest ponuro, mgliście, pada deszcz i wieje wiatr. I właśnie do takich warunków dopasowano odpowiednią metodę amatorskich i sportowych połowów ryb.
      Oczywiście moim skromnym zdaniem, cała idea odległościówki sprowadza się do połowu na różnych odległościach – dystansach i zatopieniu żyłki celem uniknięcia wybrzuszeń, przez co traci się kontrolę nad zestawem, a to z kolei uniemożliwia skuteczne zacięcie. Jedynym koniecznym elementem pierwotnego zestawu do odległościówki był odpowiedni spławik, dzięki któremu można żyłkę zatopić. Dzięki tej metodzie można dotrzeć z zestawem do ryb żerujących z dala od brzegu, ale też daje ona możliwość odciągnięcia ryb od zestawów innych wędkarzy łowiących np. na zestaw skrócony, gdzie długość wędziska/tyczki ogranicza zasięg połowu. I to tyle odnośnie samej idei odległościówki angielskiej!
      Prekursorem tej metody był Billy Lane w 1963 r, który na mistrzostwach świata wywalczył dzięki tej metodzie tytuł mistrzowski. Najprawdopodobniej, to właśnie po jego sukcesie metoda odległościówki angielskiej, zyskała światową renomę i cieszy się nią do dziś.
      O sprzęcie, jakiego wtedy użył, wiadomo jedynie, iż był to zwykły bambusowy kij i kołowrotek o stałej szpuli. A jak możemy się również domyślać posłużył się też wagglerem, który umożliwiał mu posyłanie zestawu na większą odległość oraz zatopienie żyłki.
      Nietrudno się też domyślić, że jego wędzisko wyposażone było w zwykłe druciane przelotki, kołowrotek z głęboką szpulą i małymi obrotami oraz zwykłą żyłkę, której napięcie powierzchniowe nie pozwalało zatonąć, jeśli się jej uprzednio nie odtłuściło.
      Dopiero wraz postępem technologicznym i coraz większą popularnością samej metody, nastąpiła ewolucja sprzętowa. Zaczęto produkować specjalne kije do metody odległościowej, wyposażone w minimum 13 przelotek na wysokich stopkach, odpowiednie kołowrotki z płytką szpulą/szpulami, tonące żyłki, których nie potrzeba odtłuszczać przed wędkowaniem tą metodą i wagglery. Produkowane są też masowo inne części składowe zestawów odległościówki: systemiki do mocowania wagglera stacjonarnie i przelotowo, śruciny, stille oraz ciężarki przelotowe, stopery i koraliki, mikroskopijne wręcz krętliki, a nawet odpowiednie do tej metody haczyki z krótkim trzonkiem. Jednak to tylko drobnostki/duperele, mające wielu ojców, a do których nie miał dostępu w roku 1963 autor i ojciec tej metody, a wszystko w pierwotnym zestawie musiał stworzyć samemu zaszczepiając w naśladowcach ideę angielskiej metody odległościowej.
      Mając już za sobą wstęp, opiszę teraz swoje doświadczenia z tą metodą.
      Moje początki z odległościówką również były dość prymitywne. Zaczynając przygodę, miałem do dyspozycji jedynie odpowiedni do tej metody kijek o długości 4,20 m, kilka wagglerów i żyłkę, którą odtłuściłem już na łowisku przy pomocy własnoręcznie zrobionej specjalnie rolki/podpórki. Kołowrotek, który zastosowałem, był Byron Hit 300 o przełożeniu 6,2:1. I choć był to topowo spinningowy kołowrotek, zaadoptowałem go do metody angielskiej odległościówki, odpowiednio wypełniając szpulę podkładem żyłkowym.
      Mój zestaw także był improwizowany na potrzeby nauki metody odległościowej i składał się m.in. ze zwykłej agrafki z krętlikiem nawlekanym na żyłkę do mocowania wagglera, koralika z żony „sznura pereł”, śrucin, krętlika i przyponu.
      Obecnie nadal łowię tym samym kijkiem o cw 5 – 20 g, ale już z kołowrotkiem typowym do tej metody, z płytką szpulą i z przełożeniem 6,2:1 oraz żyłką matchową o grubości od 0,16 do 0,18 mm. Mój zestaw do połowu leszczy z łodzi składa się z następujących elementów: stoper żyłkowy, systemik do mocowania wagglera przelotowo, stoper gumowy amortyzujący uderzenia wagglera, stoper żyłkowy uniemożliwiający przesuwanie stopera gumowego przez spławik, ciężarek przelotowy, kolejny stoper gumowy chroniący wiązanie krętlika, krętlik nr 20 i przypon z haczykiem wiązany do oczka krętlika węzłem ABU. Wcześniej stosowałem gotowe zestawy, odpowiednio wyważone do konkretnego wagglera i zwinięte na drabinkę. Taki zestaw miał jednak swoje minusy. Podczas zarzucania potrafił się czasem splątać, a po zakończeniu połowu, należało go odciąć i zwinąć na drabinkę. Z przelotowym ciężarkiem nie mam takich problemów – nie mam żadnych problemów.
      Omawiając szczegółowo całość zestawu, należy kolejno od jego góry wymienić:
      Stoper nitkowy kupny, jak na zdjęciu lub stoper wykonany z żyłki widocznej również na zdjęciu. Ja stosuję zawsze stoper żyłkowy i stąd taka żyłka na moim wyposażeniu Systemik do przypinania wagglera – przelotowo lub stacjonarnie. Ja oczywiście łowiąc w łowisku o głębokości 6,4 m, stosuję przelotowy systemik Różne wagglery, w zależności od odległości, na której łowimy oraz głębokości łowiska. Ponieważ ja łowię z łodzi, stosuję najczęściej waggler 3+3 – 3+4,5. Taki waggler jest wystarczający na niewielkim dystansie od łodzi (maksymalnie. 15-20 m) W zależności o natężenia światła, refleksów od wody, połowy rozpoczynam przeważnie od wagglera 3+3 g z antenką w kolorach czerwieni, z białym paskiem i resztą atenki w kolorze czarnym. W miarę jak zwiększa się intensywność światła/nasłonecznienia, zmieniam na typowo leszczowy spławik, malowany na całej długości atenki różnymi kolorami
      Stoper gumowy. Ten stoper nawlekam pod wagglerem i w odległości ok. 120 cm od krętlika, a drugi taki tuż przy krętliku Ciężarki przelotowe o różnej gramaturze w zależności od wagglera Śruciny ołowiane do ewentualnego dokładnego wyważenia wagglera. Zaciskam je pomiędzy wagglerem, a przelotowym ciężarkiem (ok. 50-60 cm powyżej ciężarka) Krętliki nr 20 Gotowe, kupne przypony z haczykami różnych firm i z różnej grubości żyłki. Najczęściej stosuję przypon Owner o długości 25 cm z haczykiem nr 12 i wiązany na żyłce 0,12 mm Dodatkowo na łowisku, już w trakcie połowów, koniecznym elementem wyposażenia wędkującego jest wypychacz do haczyków. Przydają się też szczypce chirurgiczne, nożyczki oraz gruntomierz Kolejnymi przydatnymi elementami są proc, którą przerobiłem na uniwersalną do strzelania kulami zanęty, jak i też robakami, makaronem i luźnymi ziarnami. Usprawniając proc, wkleiłem w ten koszyczek wyrzucający zanętę, półokrągłą miseczkę plastikową. Jest to część miarki do mleka w proszku lub odżywki dla dzieci, wielkości piłeczki ping pongowej. I kolejny element wyposażenia, to rolka – podpórka do odtłuszczania żyłki, montowana przy pomocy widocznego na zdjęciu zacisku, bardzo przydatna, gdy żyłka ze względu na zabrudzenie przestaje tonąć Konieczna jest też odpowiednia i odpowiedniej długości siatka do przechowywania złowionych ryb, widoczna na innych fotografiach. Na łowisko wypływam łodzią i kotwiczę ją i na dziobie i na rufie. Staram się łowić zarzucając zestaw po stronie jednej z burt, gdyż jako podpórki używam relingu łodzi, na który założyłem piankę chroniącą wędzisko przed otarciem
      Łódź kotwiczę tak, żeby móc łowić plecami do słońca i do wiatru, ułatwia mi to zarzucanie zestawu oraz jego obserwację. Łowienie z łodzi daje mi i tę przewagę, że mogę napłynąć z każdej strony do stale nęconego łowiska.
      Moimi pierwszymi czynnościami na łowisku są: nęcenie zanętą, którą moczę jeszcze na brzegu, wrzucam 5-6 kul wielkości pomarańczy, trzykrotnie strzelam procą gotowanym makaronem kolanka, następnie rozkładam podbierak na długiej tyczce 3,25 m, rozkładam przygotowany już kijek, przypinam odpowiedni waggler i wygruntowuję zestaw. Zestaw oczywiście ustawiam tak, by przelotowy ciężarek leżał na dnie, ale ma jedynie je muskać. Przynęta zostaje wtedy położona na dnie w zanęconym wcześniej miejscu, gdyż leszcz jest rybą poszukującą pożywienia na dnie. Dopiero po tych czynnościach przystępuję do łowienia.
      Na haczyk zakładam w zależności od intensywności brań od jednego do dwóch białych robaków lub jednego białego i jedną pinkę, albo dwie pinki.
      Zarzucam kilkanaście metrów poza miejsce nęcenia, zanurzam na ok. 1 m szczytówkę wędziska i dwoma lub trzema szybkimi obrotami korbki kołowrotka zatapiam żyłkę. Dodatkowo, wyciągając szczytówkę z wody wykonuję energiczne zacięcie w bok, którym wciągam środkowy odcinek żyłki pod wodę. Od gładkości powierzchni wody zależy szybkość i łatwość zatopienia żyłki. Czym powierzchnia wody gładsza, tym trudniej ją zatopić i należy też odpowiednio wykonać od dwóch do nawet pięciu, sześciu obrotów korbką. Na sfalowanej wodzie jest to znacznie łatwiejsze. Po zatopieniu żyłki kasuję jej luz i otwieram kabłąk, by zestaw szybciej zszedł na dno. Dopiero, gdy żyłka przestaje schodzić ze szpuli, zamykam kabłąk, wciągam waggler w zanęcone wcześniej miejsce i ponownie kładę robaki na dnie.
      Rzecz jasna leszcza można złowić na różne inne przynęty, nawet na te, które znajdują się w mojej zanęcie, jak chociażby kukurydza, czy makaron. Można też na haczyk zakładać kanapki: np. ziarnko kukurydzy i jednego robaka białego lub pinkę. Ja jednak idę na łatwiznę i łowię wyłącznie na robaki.
      Wędzisko trzymam cały czas w dłoni, opierając tylko o reling tak, by szczytówka znajdowała tuż przy lustrze wody. W ten sposób mam pełną kontrolę nad zestawem. Zacinając, wystarczy energiczny ruch wędziskiem do góry lub w bok. Energiczny, lecz nie siłowy! Hamulec w kołowrotku ustawiam tak, by już w momencie zacięcia oddał trochę żyłki.
      Brania leszczy zazwyczaj są takie, że antenka spławika nagle zaczyna się wynurzać. Takie branie zacinam natychmiast, gdyż oznacza ono, że leszcz trzyma przynętę w pysku, podnosząc z dna ciężarek. Mogą też być sygnalizowane nieznacznym bo jednocentymetrowym wynurzeniem, bądź zanurzeniem atenki wagglera – trzeba po prostu być cały czas czujnym i bacznie obserwować spławik.
      Gdy brania ustają, bądź są sporadyczne/rzadkie, stosuję manewry prowokujące ryby do brania. Zestaw zarzucam tak, że po zatopieniu żyłki i opadnięciu ciężarka na dno jeszcze kilka metrów przed nęconym miejscem, odczekuję ok 5 minut, a gdy brak jest brania, przesuwam zestaw dwoma obrotami korbki kołowrotka bliżej zanęty, w zanętę, a potem bliżej siebie. Bardzo często brania następują, gdy przynęta ponownie opadnie na dno. Taki manewr powtarzam kilkakrotnie, aż do momentu, kiedy przynęta znajduje się już zdecydowanie poza miejscem zanęconym. Oczywiście należy też co jakiś czas donęcić łowisko. Robię to mniej więcej raz na pół godziny, strzelając procą od 3 do 5 kul zanęty wielkości mandarynki oraz dwukrotnie strzelam makaronem kolanka.
      W opisany wyżej sposób łowię nie tylko leszcze, ale też wszędobylskie krąpie, płocie, okonie, jazie, a nawet jazgarze.
      Na dołączonych fotografiach widoczne są też leszcze pokaźnych rozmiarów 50+ oraz 60+ i choć brakuje im sporo do okazów, to i tak są miłym połowem


      Również miejsce stałego nęcenia, staje się bardzo atrakcyjnym łowiskiem, do którego ryby z ochotą wracają na darmową ucztę. I jak widać po dołączonych fotografiach, nie trudno o dwucyfrowy wynik spławikowej zasiadki. Także powtarzalność takich wyników jest łatwiejsza





      I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje doświadczenie w metodzie angielskiej odległościówki. Zważywszy, że na stałe uprawiam inną metodę połowu. No cóż! Na bezrybiu i leszcz ryba…
      Jotes

    • wind
      Weekendowy wypad nad Wycztok zacząłem w piątek, od wizyty w Centrum Wędkarstwa. Niestety, znów wróciłem zawiedziony, nie kupiłem tego czego potrzebowałem. Za to w nieocenionej Trotce w Lotni było wszystko, co mi do szczęscia potrzebne. I na co komu te centra???
      Trasa, którą zwykle pokonujemy w 40minut tym razem zajęła nam 1,5 godz. Ponieważ okoliczności były piątkowo-popołudniowe cierpliwie odstaliśmy swoje i tuż przed godziną 18.00 zameldowaliśmy się w Kamieniu.
      Szybkie ogarnięcie bagaży i prowiantu, poukładanie się ze wszystkim w przyczepie i popłynęliśmy szybko zanęcić łowisko na dzień następny i pogadać z naszym kolegą, @ZYBI68 . Tak, tak, okazało się juz wcześniej, że Zbyszek jest sąsiadem z naprzeciwka i już kilkukrotnie rozmawialiśmy, tyle, ze ja z łódki a on ze stałego lądu. Po powrocie na nasz brzeg, jeszcze tego samego wieczora żona wyciągnęła mnie na pomost i zaczęliśmy połowy. Tak właściwie to Kasia zaczęła, ja jak zwykle w jej towarzystwie nie odnotowałem brań. Kasia za to złowiła kilka żywczyków: krąpiki i leszczyki.
      W sobotę budzik zadzwonił o 5.30 i tuż po 6.15 rano płynąłem na łowisko. Zbyszek z ojcem już byli na posterunku, podobno od świtu.

      O mojej miejscówce na tym jeziorze wspominałem już przy okazji zeszłorocznych relacji. Jest to płytka (40cm wody) zatoka, odcięta od brzegu zaroślami z tatraku i pałki wodnej, od otwartej wody osłania je pole grążeli.

      Na "swoje" mam dosłownie 5-7minut na wiosłach .

      Wieści od Zbyszka nie nastrajały optymistycznie, ale skoro miałem już zanęcone i przypłynąłem na miejsce postanowiłem spróbować przechtrzyć parę rybek. Dość szybko leszcze się pokazały i kilka skusiło się na czerwonego robaka.

      I właściwie była to jedyna tego dnia skuteczna przynęta. Po 9.30 brania ustały, odsiedziałem jeszcze chwilkę i po 11.00 wróciłem na drugie śniadanie.
      Po kawce i odpoczynku wybraliśmy się na wycieczkę łodzią i przy okazji próbowaliśmy trolligu.

      Zabraliśmy naszego pekińczyka, mówię, Wam, to prawdziwy pies na ... ryby. A właściwie suczka . Niestety, mimo dwóch kółek wokół jeziora (drugie zrobiliśmy po obiedzie) nic nie skusiło się na szczupakowe pewniaki czyli nieśmiertelne i dobre na wszystko Algi . Przy okazji przekonaliśmy się, jak wielka presja wędkarska jest wywierana na to łowisko, mimo, że całkiem spore, wędkarzy naliczyliśmy koło setki. W przerwie między okrążeniami przygotowaliśmy ulubiony obiadek. Generalnie, taki widok to miód na moje serce.

      A na sam koniec żonka znów zaciągnęła mnie na moją miejscówkę vis'a vis i znów połowiła drobiazgu a u mnie ... szkoda gadać .
      Następnego dnia postanowiłem wstać, wzorem Zbyszka, o świcie i zacząć wcześnie swoje łowy. Budzik zawołał mnie o 4.00 ale po namyśle postanowiłem dać sobie jescze trochę odpoczynku . W końcu zwlokłem się o 5.20 i tuż po 6.00 już siedziałem w łódce na swoim miejscu. Tym razem ryby postanowiły odespać i pierwsze brania pojawiły się dopiero po godz 8.00. Nie przeczę, przysnąłem i stuk ściągniętej przez rybę wędki o burtę wyrwał mnie z letargu. Niestety, rybka się spięła, ale postanowiłem być bardziej czujny . Najpierw, pod trzcinkami, pojawiły się nieduże leszczyki. Na drugiej wędce ustawionej na skraju zarośli nieznanej mi rośliny , zauważyłem zdecydowany odjazd, zacięcie i ... coś siedzi . Walka była krótka, bo i rybka nieduża, ale za to do końca nie wiedziałem co to. Okazało się, że na kanapkę z kukurydzy i białego robaczka połakomił się mój ulubiony mieszkaniec naszych wód czyli linek.

      Fakt, niewielki, raptem 35cm ale radocha niesamowita. Senność gdzieś odeszła. Jeszcze kilka brań, niestety nie zaciętych i telefon z drugiego brzegu wezwał na śniadanie. Wynik porannej zasiadki może niezbyt imponujący, ale przecież nie o oto tu chodzi.

      Po śniadanku wyskoczyliśmy jeszcze z Kasią na krótkie łowy na pomost ale słonce nas wygoniło. Resztę niedzieli spędziłem w hamaku ze świetną książką. A popołudniu, wzorem zeszłorocznych wypadów na dziakę, pojawiła się burza i 1,5 godzinna ulewa.

      Weekend jak najbardziej udany, spędziliśmy dwa naprawdę fajne dni nad wodą, zresetowali się, odpoczęli ... Następna taka okazja chyba dopiero w sierpniu. A może nie ... .

×
×
  • Dodaj nową pozycję...