Szybkie ogarnięcie bagaży i prowiantu, poukładanie się ze wszystkim w przyczepie i popłynęliśmy szybko zanęcić łowisko na dzień następny i pogadać z naszym kolegą, @ZYBI68 . Tak, tak, okazało się juz wcześniej, że Zbyszek jest sąsiadem z naprzeciwka i już kilkukrotnie rozmawialiśmy, tyle, ze ja z łódki a on ze stałego lądu. Po powrocie na nasz brzeg, jeszcze tego samego wieczora żona wyciągnęła mnie na pomost i zaczęliśmy połowy. Tak właściwie to Kasia zaczęła, ja jak zwykle w jej towarzystwie nie odnotowałem brań. Kasia za to złowiła kilka żywczyków: krąpiki i leszczyki.
W sobotę budzik zadzwonił o 5.30 i tuż po 6.15 rano płynąłem na łowisko. Zbyszek z ojcem już byli na posterunku, podobno od świtu.
O mojej miejscówce na tym jeziorze wspominałem już przy okazji zeszłorocznych relacji. Jest to płytka (40cm wody) zatoka, odcięta od brzegu zaroślami z tatraku i pałki wodnej, od otwartej wody osłania je pole grążeli.
Na "swoje" mam dosłownie 5-7minut na wiosłach .
Wieści od Zbyszka nie nastrajały optymistycznie, ale skoro miałem już zanęcone i przypłynąłem na miejsce postanowiłem spróbować przechtrzyć parę rybek. Dość szybko leszcze się pokazały i kilka skusiło się na czerwonego robaka.
I właściwie była to jedyna tego dnia skuteczna przynęta. Po 9.30 brania ustały, odsiedziałem jeszcze chwilkę i po 11.00 wróciłem na drugie śniadanie.
Po kawce i odpoczynku wybraliśmy się na wycieczkę łodzią i przy okazji próbowaliśmy trolligu.
Zabraliśmy naszego pekińczyka, mówię, Wam, to prawdziwy pies na ... ryby. A właściwie suczka . Niestety, mimo dwóch kółek wokół jeziora (drugie zrobiliśmy po obiedzie) nic nie skusiło się na szczupakowe pewniaki czyli nieśmiertelne i dobre na wszystko Algi . Przy okazji przekonaliśmy się, jak wielka presja wędkarska jest wywierana na to łowisko, mimo, że całkiem spore, wędkarzy naliczyliśmy koło setki. W przerwie między okrążeniami przygotowaliśmy ulubiony obiadek. Generalnie, taki widok to miód na moje serce.
A na sam koniec żonka znów zaciągnęła mnie na moją miejscówkę vis'a vis i znów połowiła drobiazgu a u mnie ... szkoda gadać .
Następnego dnia postanowiłem wstać, wzorem Zbyszka, o świcie i zacząć wcześnie swoje łowy. Budzik zawołał mnie o 4.00 ale po namyśle postanowiłem dać sobie jescze trochę odpoczynku . W końcu zwlokłem się o 5.20 i tuż po 6.00 już siedziałem w łódce na swoim miejscu. Tym razem ryby postanowiły odespać i pierwsze brania pojawiły się dopiero po godz 8.00. Nie przeczę, przysnąłem i stuk ściągniętej przez rybę wędki o burtę wyrwał mnie z letargu. Niestety, rybka się spięła, ale postanowiłem być bardziej czujny . Najpierw, pod trzcinkami, pojawiły się nieduże leszczyki. Na drugiej wędce ustawionej na skraju zarośli nieznanej mi rośliny , zauważyłem zdecydowany odjazd, zacięcie i ... coś siedzi . Walka była krótka, bo i rybka nieduża, ale za to do końca nie wiedziałem co to. Okazało się, że na kanapkę z kukurydzy i białego robaczka połakomił się mój ulubiony mieszkaniec naszych wód czyli linek.
Fakt, niewielki, raptem 35cm ale radocha niesamowita. Senność gdzieś odeszła. Jeszcze kilka brań, niestety nie zaciętych i telefon z drugiego brzegu wezwał na śniadanie. Wynik porannej zasiadki może niezbyt imponujący, ale przecież nie o oto tu chodzi.
Po śniadanku wyskoczyliśmy jeszcze z Kasią na krótkie łowy na pomost ale słonce nas wygoniło. Resztę niedzieli spędziłem w hamaku ze świetną książką. A popołudniu, wzorem zeszłorocznych wypadów na dziakę, pojawiła się burza i 1,5 godzinna ulewa.
Weekend jak najbardziej udany, spędziliśmy dwa naprawdę fajne dni nad wodą, zresetowali się, odpoczęli ... Następna taka okazja chyba dopiero w sierpniu. A może nie ... .
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się