Skocz do zawartości

Kuchnia biwakowa


Docio
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Wczoraj podczas kolacji (jekże by inaczej ;) ) przypomniałem sobie tytuł Twojego postu i pierwszą myślą jaka mi się nasunęła było "kuchnia biwakowa". Szybko przeleciałem pamięć, swoje rozwiązania oraz te poznane od innych jak np kaszanka Kasi :) i doszedłem do smutnego wniosku, że tak naprawdę to niewiele mi wiadomo o takiej kuchni, zdecydowana większość to raczej kuchnia plenerowa, gdzie jest zawsze dostep do świeżych produktów a same produkty można bezpiecznie przechowywać w chłodzie.

Goniony tą myślą ztrudniłem wujka Google i zacząłem szukać. Ku mojemu rozczarowaniu znalazłem mnóstwo przepisów dla kuchni plenerowej, która ma się nijak do kilku dni pod namiotem. Nijak bo nikt mi nie wmówi, ż po czterech dniach biwaku latem można spokojnie wyciągnąć świeże warzywa i owoce lub różne mięsa i wędliny. Tak więc radosne przepisy na grillowane cudeńka są dobre podczas jednodniowego wypadu, no może dwudniowego, bo lodówki turystyczne tyle czasu chłód podtrzymają. Oczywiście są też sprawniejsze lodówki na 12V lub nawet gas ale robienie polowej kuchni z biwakiem ma niewiele wspólnego.

Szukałem prostych rozwiązań z produktów, które można bezpiecznie przechowywać nawet w wyższej temperaturze bez strachu o ich zepsucie. Coś z udziałem puszkowanych warzyw, owoców, wędlin, półproduktów itp i wiecie co? Nic nie znalazłem.

Te kilka rozwiązań, które znam, których się nauczyłem, okazują sie bezcenne. Jakbym jeszcze wiedział jak zrobić własną konserwę mięsną, to już byłby pełny sukces. Własną jak np w daniach gotowych z klopsikami, czy gołąbkami a nie jak mielonka. :) 

A może ktoś z Was wie? A może się wymienimy swoimi spostrzeżeniami?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Nijak bo nikt mi nie wmówi, ż po czterech dniach biwaku latem można spokojnie wyciągnąć świeże warzywa i owoce lub różne mięsa i wędliny.

 

Ech Zbyszku - pozwól, że się nie zgodzę z powyższym cycatem :)

 

Warzywa i owoce możesz 3mać w wodzie a wędliny wcześniej uwędzić, ususzyć lub zapeklować - polecam.

Na pewno znajdziesz u wujka Google kilka przepisów a nawet kupisz maszynkę do peklowania.

Wiesz co zjesz :D

 

Często nawet swojska kiełbasa lepiej smakuje od kupnej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W wodzie? A wiesz, że woda latem w rzece ma minimum 15°C? Po trzech dniach w takiej temperaturze wędlina i mięso samo z siebie zaśmierdnie.

Ususzyć. To jest jakieś rozwiązanie. Liofilizowanie jednak nie jest tak proste jakby się wydawało i już się z tym zapoznałem. Liofilizowanie mięsa jest wyjątkowo trudne a w warunkach domowych wręcz niemożliwe. Peklowania chciałem uniknąć. O peklowaniu jest całkiem...mnóstwo w sieci. :) Jednak to chyba jedyne rozwiązanie w moim zasięgu, bo wędzarki i miejsca gdzie mógłbym ją postawić nie mam także zielonego pojęcia o praktyce wędzenia, bo teorii to można się naczytać do oporu. :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nieporozumienie Zbyszku - w wodzie tylko warzywa i owoce.

Nawet nie tyle co w wodzie, wystarczy zraszanie żeby nie wysychały.

Można zakopywać je także w ziemi.

 

Mam przenośną wędzarnię, dobrze sprawuje się w plenerze.

Wystarczą wiórki drzew liściastych i trochę paliwa (founde, świeczki, spiryt... )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie zajadam świeżo wędzoną kiełbaskę wujka ;).

Odnośnie warzyw i owoców nie mam pomysłu, wydaje mi się ,ze jedynie zakup już przetworzonych rozwiązuje problem, o świeżych możecie śmiało zapomnieć.

Można kupić i użytkować w domu urządzenie do próżniowego zamykania ale koszty samej maszynki jak i woreczków stawiają wielki znak zapytania.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Można kupić i użytkować w domu urządzenie do próżniowego zamykania ale koszty samej maszynki jak i woreczków stawiają wielki znak zapytania.

 

Chyba mam jeszcze taką maszynkę?

Leży od lat, kiedyś tak zamykałem potrawy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak Andrzej. Dwa-trzy dni dla warzyw to wszystko. Trzymane w cieniu nie potrzebują nawet zraszania. Do lodówki ziemnej nie nadają się. Konieczne byłoby zapakowanie ich w folię lub jakieś pudełko i to szczelne, bo robale się dobiorą i to szybko. W opakowaniu natomiast przetrzymują się o wiele gorzej, więc faktycznie w cieniu na powietrzu z ochroną przed wszystkim fruwającym.

Z wędzeniem odpada. To dobre do "bieżącej produkcji" np rybek. :) W domu chyba odpada a chodzi mi o przygotowanie jedzenia przed wyjazdem i gotowe proste przepisy już na miejscu. :) 

Wielokrotnie słyszałem, widziałem i czytałem o pasteryzowaniu. To też forma "puszkowania" ale w słoikach i bez konserwantów. Niestety nie mam pełnej informarcji i coś jest skrzętnie przemilczane, gdyż samo pasteryzowanie nie wystarcza na dłużej niż tydzień albo ja coś robię źle. W chodzie i cieniu może postać i miesiąc ale w temperaturze bliskiej tej na zewnątrz w lecie tydzień to góra. A jednak wszelkie gotowce w słojach jakoś wytrzymują. Podobnie z gotowymi potrawami, które nie posiadają konserwantów, a które miałem możliwość mieć w zeszłym roku, w tym są jednak niedostępne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Dociu, pamiętasz te śledzie, które mieliśmy w ubiegłym roku na Sulejowskim?? Cztery miesiące w temperaturze pokojowej bez problemu stoją. W środę otworzyłem słoik z lutego bodaj ... A to tylko gorąca zalewa i słój do góry nogami do wystygnięcia. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ano właśnie. Kilka minut temu przeczytałem na jakimś blogu, że elementem do sukcesu pasteryzacji jest kwaśne środowisko, które blokuje rozwój bakteri. No to fakt, teraz kumam dlaczego te wszystkie gołabki, pulpety i klopsiki są w sosie pomidorowym. To nie przepis tylko wymóg. :) Muszę spróbować a wpierw poszukać jakiegoś konkretnego przepisu na sos pomidorowy bez śmietany, bo ja tylko ze smietaną. :D 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No widzisz. Takie klopsiki, głąbki czy nawet fasolka zapakowana próżniowo i przetrzymywana w lodówce turystycznej gdzieś w cieniu powinny ten tydzień przetrwać. A jeśli nawet ... to masz przecież kibelek, nówka - sztuka :D.

Tylko, że to koszty nie wiem czy adekwatne do ilości placówek handlowych nawet w najmniejszej wiosce ;).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak mawiają, szukajcie a znajdziecie. Chyba przestanę sobie głowę zawracać przygotowywaniem wcześniejszym jedzenia. Znalazłem bardzo ciekawy sklep. Muszę tylko dopytać o koszty przesyłki, bo ie znalazłem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbyszku, ambitnie zabierasz się do biwakowania, ale  w dzisiejszeych czasach nie trzeba chyba aż tyle wysiłku wkladać w przygotowanie wyprawy.

W czasach mojego dzieciństwa gdy "nie było" lodówek a co pół roku rodzice "bili przed świętami świnkę", było konieczne konserwowanie wyrobów mięsnych poprzez wędzenie, solenie (słoninki) i wekowanie. Znalazłeś fajny sklep ze "specjalną" żywnością, ale wychodzi to trochę drogo, a nie idziemy na Kilimandzaro. Wróciłem właśnie z tygodniowego spływu kajakowego, tym razem szlakiem Krutyni i jezior mazurskich. To była już czwarta wyprawa kajakowa, gdzie śpimy pod namiotami i sami się żywimy. Bez kontaktu co kilka dni ze sklepem, to trudno się obyć, trzeba choćby kupić następny chleb, pomidory, cebulę, margarynę/masełko... Zabieramy trwałe kiełbasy typu Krakowska sucha, puszki mięsne i rybne, żółty ser, dżemy, kasze, ryż i makaron. Po dotarciu na obozowisko noclegowe robimy gorącą obiadokolację, odgrzewając takie oto gotowe zupy albo gotowe dania typu gulasz, fasolka po bretońsku itp ...post-604-0-29629700-1402340003_thumb.jpg. Stara obozowa kuchnia podaje, że do każdej gorącej potrawy można wrzucić kostkę topionego serka, co poprawia jej pikanterię i zawiesistość. :P  

Jeśli złapało się jakąś rybkę, to oczywiście szła na patelnię i kolejny  obiad był z głowy.post-604-0-98359800-1402340492_thumb.jpg

   Do podgrzewania wody i potraw stosujemy małe butle/kartrydże z propan-butanem. Wędrujący równolegle z nami Niemcy mieli nowe wcielenie ruskiego prymusa na benzynę - mała cienka butla 0,5l z pompką jak palec do wytworzenia ciśnienia i działało to bezpiecznie. Benzyna jest bardziej energetyczna więc szybciej grzeje, na dłużej starczy, a poza tym łatwo ją kupisz gdy się skończy.

   A rybki? :(  - marnie dopisały. Zabrałem skrócony spining by pomachać z kajaka jak znajdzie się czas. Złapałem 3 szczupaki na woblerek "górala"  i okonia średniaka na wirówkę. Przekonany jestem że widziałem  2 dorodne pstrągi, choć spotkani wędkarze powątpiewają, czy w Krutyni są pstrągi. 

Edytowane przez wind
edycja linków
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krzysiu nie mam zamiaru Ci zaprzeczać, bo masz rację. W zeszłym roku robiłem sobie zaopatrzenie róznych firm a w domu co miesiąc sprawdzam kilka wyrobów gotowych. Niestety przede mną jest kilka przeciwności losu, z którymi sam muszę się uporać, gdyż pobyt w towarzystwie Jotesa lub Winda, którzy mogą pomóc w zaopatrzeniu, to prawdziwy luksus. :D

Będąc sam pod namiotem, na ile siebie znam, nierealne jest zwijanie całego obozowiska co kilka dni, aby kupić pomidorka i rzodkiewkę. Jakieś większe gotowanie na maszynce spirytusowej też nie wchodziło w rolę, teraz jest już inaczej ale i tak muszę się ograniczyć do półproduktów. Dlaczego muszę, bo słoik ok 500g to akuratna porcja dla mnie na obiad i jest pasteryzowany a kiełbasy w foliach wręcz pływają w konserwantach, więc za wiele to ja ich nie mogę ze względu na stan zdrowia.

Zdrowie to kolejny próg nie do przeskoczenia. Sery żółte, serki topione, paszteciki, dżemy, mielonki konserwowe to produkty, które potrafią długo wytrzymać bez specjalnych zabiegów ale dla mnie z hiperlipidemią i cukrzycą to dosłownie akt rozpaczy w żywieniu. Wiem, wiem, najlepiej jakby wszystko było świeże ale trzeba wybierać, albo radocha i odpoczynek, albo właściwa dieta.

Dlaczego czepiam się konserwantów. Nie będę pisał o właściwościach rakotwórczych, bo to temat ze skraju paniki. Jednak zawartość sodu w konserwantach w żadnym wypadku nie jest zdrowa dla mojego serducha i stojąc przed wyborem kupna świeżej, wędzonej, soczystej i pachnącej szynki a pasztecikiem w konserwie - wybiorę to drugie. Prościej zrzucić nadmiar trójglicerydów i holesterolu niż nadmiar sodu z organizmu.

 

Nie, nie grymaszę. Cały czas szukam rozwiązań "dla swojego typu" by pożyć na tyle długo aby zobaczyć jeszcze niejedną wodę, aby spotkać się z wieloma znajomymi, aby złowić ryby z tylu wód żebym mógł powiedzieć, że łowiłem niemal wszędzie. :) Bez zbędnych nerw, histerii i lamentowania nad swym losem. Chcę się cieszyć na biwaku a nie martwić. :)

 

A wracając do kulinariów, co do chleba, to na biwaku u Winda zjadłem chyba dwa małe bochenki, u Jotesa w ogóle. O wiele lepiej sprawdzają się suchary, które czasami mogę kupić w Tesco lub niemal zawsze na Allegro. Zupki "chińskie" firmy Vifon są jakie są, wiele osób ich po prostu nie lubi. Ja akurat nie mam tego problemu jednak taka zupka nie musi być konkretnie zupką a drugim daniem. :) To proste. W miseczce zalewamy zupkę nie 0,5 litrem wrzątku a jedynie ok 300ml, makaron koniecznie pognieść na drobno i odczekać ok 10min. Nie trzeba niczym nakrywać. Jak ktoś nie lubi zupki to niech do pogniecionego makaronu rozdrobni jedną kostkę rosołową o dowolnym smaku. Ok 15cm kiełbasy przekroić na pół i smażyć na patelni na niezbyt mocnym ogniu. Jak puści tłuszcz to rozsmarować go po patelni, wrzucić już zaparzony i napęczniały makaron, nawet z odrobiną rosołu jak za dużo wlało się wrzątku. Doprawić według swojego gustu, dosłownie. Ten makaron jest naprawdę wdzięczny w gotowaniu i bardzo ładnie przyjmuje aromaty. Po dosłownie trzech minutach danie jest gotowe. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie aby z kiełbasą podsmażyć trochę cebuli ale trzeba uważać na ilość tłuszczu. Jak ktoś nie lubi kiełbasy to zaparzony makaron wrzucić na lekko rozgrzaną patelnię z łyżką oleju, doprawić wedle gustu, rozgarnąć w środku i wbić jajko. :)

 

Ostatnio spoglądam na kiełbasy paczkowane ale nie próżniowo tylko w osłonie obojętnych gazów. Nie mają one tak długich terminów ważności, najdłuższy jaki spotkałem to 20 dni ale też nie wymagają specjalnego chłodu. Można je przechowywać w temp do 15°C a to by mi mogło pomóc rozwiązać problemy zaopatrzeniowe. Trzymają się średniej półki cenowej 18-21zł/kg lecz nadal opakowania są co najmniej dwuosobowe.

 

No i ostatnia kwestia. Przygotowywania nie są aż tak ambitne. :) Nie chodzi mi o udowodniene czegoś lecz o zwyczajny komfort kulinarny. Nie ma co się oszukiwać, jadłem już wiele różnych wyrobów z różnych firm i generalnie wszystkie smakują dość podle. Jedne mniej inne bardziej ale wszystkie podle. Gdy czytam na forach, niekoniecznie kulinarnych, porady dotyczące dań gotowych i które z nich wybrać, to jak nawet dziś przeczytałem zachwalanie "Kociołka do syta" firmy Łowicz, to bez wachania wiem, że temu człowiekowi amputowano kubki smakowe. Podobnie jest z wyrobami Profi, jedna, wielka tragedia. Gusta są różne i o nich się nie dyskutuje, jednak gdybym miał komuś polecić cokolwiek, to znośne są klopsiki w sosie koperkowym Rolnik. Podobnie smakowały mi pulpety w sosie pomidorowym ale firmy nie pamiętam. Może Wind pamięta bo kupowałem je u niego w Biedronce i rozmawialiśmy o nich. Jednak zawsze bym polecił konserwy obiadowe, które miałem w zeszłym roku, a które są obecnie niedostępne i drugi dzień męczę Google aby odszukać firmę je produkującą, bo też nie pamiętam, a były całkiem do rzeczy. Dlatego obecnie kieruję swoje zainteresowanie w stronę produktów militarnych. Znam ich smak i jakość sprzed lat, nie mam pojęcia jak sytuacja przedstawia się obecnie, choć nadal produkuje je firma z Zielonej Góry. Sprawdzę, na pewno i podzielę się wrażeniami. :)

 

Oj długo szukałem producenta tych moich zeszłorocznych dań. W końcu jednak sukces :) i mam już ich stronę w ulubionych, aby znów za jakiś czas nie szukać.

Edytowane przez Docio
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, gotowce prawie zawsze nie pasują, są bez smaku lub smakują podle, przynajmniej te, które nie wymagają przechowywania w chłodzie. Nieco inaczej przedstawia się sprawa z gotowymi sosami w słoikach. Taki słodko-kwaśny lub chiński z Pudliszek jest całkiem do rzeczy. Łowicz też ma je niezłe a  dla mnie najsłabszy smakowo jest sos boloński, obojętne jakiej firmy. Sosy dodatkowo mają tę zaletę, że załatwiają sprawę surówki, różnych warzyw w nich jest dostatek.

O i może jeszcze jedno. Próbowałem tego już od kilku firm i zawsze okazywała się zaskakująco dobra, nawet ta firmowana przez Tesco. Chodzi mi o sałatkę szwedzką. Jak ktoś lubi kwaskowe warzywa to ze spokojnym sumieniem mogę polecić. Trudno mi się czasem powstrzymać przed pożarciem zawartości całego dużego słoika 0,9l. :) W mniejszych słojach do tej pory jej nie spotkałem i jest naprawdę tania.

 

A wracając do makaronu to mogę jedynie żałować, że ten z zupek do zaparzania nie jest dostępny jako sam na rynku. Wszelkie makarony jakie napotkałem na półkach sklepowych są do gotowania. Patrząc na gramaturę byłby on wyjątkowo drogi ale też wyjątkowo wygodny np na biwaku. Jest jednak dość tani jego odpowiednik. Wygląd podobny, zasada przyrządzania ta sama jednak jest bez certyfikatu instytutu żywności a jedynie z certyfikatem fitosanitarnym. Chodzi mi mianowicie o makaron do zaparzania dla psiaków. Można go kupić w opakowaniach od 1 do 5kg w cenie 12-15zł/kg, im więcej tym taniej i przy opakowaniu 5kg koszt to już tylko 8zł/kg. Jasna sprawa, że wiele osób będzie miało opory przed tym makaronem ale ja nie mam, szczególnie na biwaku. W tym czasie służy mi on nie tylko jako baza posiłku ale także jako bardzo tani wypełniacz do zanęty dla ryb. :) Wystarczy pomyśleć, że ten makaron po zaparzeniu aż czterokrotnie powiększa swoją objętość a po przeliczeniu wychodzi mniej więcej coś takiego. Puszka taniej kukurydzy 400g kosztuje 2 zł. Ta sama objętość suchego makaronu będzie ważyć najwyżej 150g, koszt ten sam, ale po zaparzeniu będzie go cztery razy więcej w objętości. Dodatkową zaletą jest fakt, że o wiele lepiej się łaczy z zanętą niż kuku. :)

 

I ostatnia sprawa. Nie znam dokładnie danych tego psiego makaronu. Wiem natomiast, że ten z zupek ma bardzo małą kaloryczność, sporo białka i niemal zerową zawartość tłuszczu i cukru, co jest istotne w mojej diecie. 

 

 

Właśnie złożyłem zamówienie na te wojskowe puszki. Nie wiem, czy to wina błędów w systemie ich strony, czy moja Opera się zbiesiła, w rezultacie nie mogłem potwierdzić zamówienia. Zadzwoniłem do nich i porozmawiałem sobie z przemiłą panią w efekcie czego złożyłem zamówienie poprzez e-mail. Czekam co będzie dalej.

Edytowane przez Docio
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Docio, tym makaronem dla psów naprawdę mi zaimponowałeś. Ja miałbym opory, mimo że w kwestii potraw zbyt wybredny nie jestem. Nawet, gdybym wiedział że dokładnie ten sam makaron, pakowany jest raz dla ludzi, raz dla psów, to i tak skutecznie by mnie od siebie odstręczał. Coś co jest dedykowane zwierzętom, wolę jednak tylko zwierzętom pozostawić. Ale jako składnik bazowy zanęty, ów makaron może być ciekawym rozwiązaniem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ozet doskonale rozumiem Twoje opory, ja je miałem także do momentu kiedy nie przeczytałem pewnego artykułu o upadającym zakładzie masarskim na mazowszu. To było jakieś dziesięć lat temu i nie wchodząc w szczegóły zakładowi odebrano licencję na produkcję wędlin, gdyż urządzenia, mimo że spełniały wszelkie normy, nie posiadały certyfikatów europejskich. Co tu dużo pisać, takie same młynki, wanny, stoły, urządzenia i w ogóle wszystko zgodnie z wymogami, przepisami i naszymi normami. Nie posiadały jednak certyfikatu europejskiego, którego uzyskanie wymagało zakup takich samych urządzeń z firmy posiadającej certyfikat do ich produkcji. Firma polska produkująca urządzenia masarskie takiego certyfikatu nie posiadała to i masarnia certyfikatu nie miała. Za to firma posiadająca certyfikat na produkcję była w niemczech a takie same urządzenia kosztowały dwa razy drożej. No to firma zamknęła produkcję wędlin i zachowując swoje standardy produkcji rozpoczęła produkcję psiej karmy a konkretnie mięsa mielonego. To była dość głośna sprawa, gdyż pokrywała się w tym samym czasie z upadłościami polskich regionalnych mleczarń, z tego samego powodu. Minęło kilka ładnych lat nim powstały nowe polskie firmy produkujące urządzenia, takie same jak wcześniej, ale mogły wystawiać certyfikaty. W ten prosty sposób UE zabiła część naszego przemysłu poprzez przejmowanie tych firm. Nawet nie zmieniali sprzętu gdyż urządzenia spełniay normy a firmy posiadały już certyfikaty na produkcję. W efekcie większość towarów z obco brzmiącymi nazwami to właściwie nasze wyroby krajowe ale kto inny robi na tym kasę.

 

A co do tego makaronu, to nie jest to zwyky makaron, taki zagniatany jak znamy. Nie jest on także robiony przez maszyny, ktore robią makaron jaki znamy z półek sklepowych. Do jego produkcji potrzebne są specjalne wyciskarki wysokociśnieniowe, których działanie daje w efekcie makaron do zaparzania a nie gotowania. Teraz wystaczy zastanowić się kto dysponuje tymi bardzo drogimi urządzeniami, pogrzebać w umowach a znając firmę wypuszczająca makaron na rynek dokopać się do umowy pomiędzy producentem i tą firmą. :) Także Twoje podejrzenie iż może być produkowany przez producenta ze wszystkimi certyfikatami jest jak najbardziej uzasadniony. :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kurcze, aż się poirytowałem, że nie można kupić tego makaronu do zaparzania w wydaniu "dla ludzi". Mam nastawienie negatywne co do pokarmów dla zwierząt. Znam niestety firmę Bacutil która produkuje mięsne żarcie i to stanowi dla mnie barierę nie "do przełknięcia"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość ŁYSY0312

i przy opakowaniu 5kg koszt to już tylko 8zł/kg.

Nie jestem fanem makaronu, tzn. lubię, ale nie zwracam zbytniej uwagi na firmę, zwłaszcza na biwaku. I tu moje zdziwienie - czym tu się interesować przy cenie 8zł za 1kg? Najtańszy makaron spaghetti w Lidlu o wadze 500g kosztuje poniżej 2zł.... Fakt, jestem zdrowy, trawię bez szkody dla siebie wszystko, nawet "księżycówkę" kurpiowską na landrynkach pędzoną :D I dla mnie nie jest ważne czy to jest "prawdziwy" makaron" czy ileś tam jajeczny ;)

A z innej bajki - moją ulubioną potrawą biwakową jest zapamiętana z dzieciństwa mieszanka fasoli białej z puszki z mielonką ( też z puszki) podgrzaną w kociołku nad ogniskiem :P .

Co do warzyw - moja teściowa robi genialną mieszankę warzywną w słoikach. Marchew, pietruszka, seler, papryka, pomidor, ogórek itd. obgotowane w lekko osolonej wodzie i zapasterowane w słoikach. Super baza do zup, sosów, gulaszy itd.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czym się interesować? Sprawdziłem, napisałem wyraźnie, nie czytałeś. :) No mojej maszynce spirytusowej nierealne było dłuższe gotowanie a makaron jest do zaparzania a nie gotowania. :) Różnica ogromna. :)

Z dzieciństwa i wieku młodzieńczego pamiętam o wiele więcej. Gotowe konserwy obiadowe w wytłoczonym denkiem jako przegródki dla składników: ziemniaki, ryż, kasza, gulasz i marchewka z groszkiem lub fasolka szparagowa. W moim plecaku lądowały również wołowina lub wieprzowina w sosie własnym ale dziś takich konserw nie ma. Próbują je naśladować wszelkie łopatki i golonki ale to nie to. Jedyna zjadalna wołowina jaką znam z obecnego rynku to ta Krakusa lecz również przygotowana do spożycia na zimno. Współczesne mielonki nie nadają się do przyrządzania na ciepło tak jak nie ma różnicy (pomijając cenę) pomiędzy jednej firmy mielonką i turystyczną a tyrolska jest nieco lepiej doprawiona. A pamiętasz duże półtoralitrowe puchy zupy fasolowej lub grochowej zrobione jako danie jednogarnkowe i z uszami po bokach do podwieszenia nad ogniem? To było coś dobrego ale mocno za duże i za ciężkie do plecaka.

Warzyw nie robię, gotowy słoik 0,9l różnych siedmiu warzyw kosztuje niecałe 2 zł. Za to makaron przemysłowy, jakby się nie nazywał, to praktycznie tylko nasze, całkowicie subiektywne odczucia czy może wręcz urojenia. Cena równierz nie gra roli, wszystkie robione są z semoliny, wody, tłuszczu, jajek w proszku i barwnika spożywczego. :)

Docio, a może mięso w postaci suszonej?

O takim rozwiązaniu nie myślałem, ba, nawet nie wiedziałem. :) Co prawda widziałem w wielu sklepach wyroby Jerky ale żeby samemu to nie. Trochę pracy i praktycznie problem mięsiwa rozwiązany jednak mam obawy, że mogę sobie jednak z tym nie poradzić, szczególnie z dosuszaniem. W mieszkaniu w bloku trudno o takie miejsce szczególnie od wiosny do zimy. W okresie grzewczym to i owszem, często kupuję kiełbasę Śląską, lepszą gatunkowo i obsuszam blisko grzejnika.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bez odzewu zostało pytanie o suszone ryby. U nas nie spotkałem tego specjału, ale na Litwie są w sklepach. Wyglądają na lekko podwędzane i ususzone, były to leszczyki i płotki do 20cm - pewnie łatwiej takie wysuszyć. Spróbowałem jak smakują, ale nie zachwyciły mnie. Wędzone ryby są lepsze, ale na biwak nie radzę zabierać. Brat był w Rosji bliżej Syberii, to tam tubylcy suszyli ryby (bez patroszenia) w domu nad kaloryferem na parapecie - aromat w mieszkaniu nipowtarzalny! W tropikach ludy suszą osolone ryby na słońcu, jakby u nas ochronić je od much, to w lipcu też by się udało.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Suszona ryba jako taka zmieniła świat.

Pozwoliła ułatwić podróże i odkrywać nowe lądy.

Do dzisiaj jest używana.

Dla mnie jej smak jest trudny do przeżucia ale na pewno są ludzie, którzy do tej pory korzystają z tej opcji.

Sam niejednokrotnie widziałem jak Ukraińcy w Norwegii suszą ryby na ścianach budynków.

Jaki był efekt? Wolałbym nie sprawdzać :)

Wiem, że suszy się ryby ale bardziej na północy Norwegii ale nie w najbardziej deszczowym mieście świata - w Bergen :D

 

Suszone mięso zwierząt jest bardzo pyszne.

Najciekawsze próbowałem w Republice Południowej Afryki: kapitalny BILTONG z różnych zwierząt - ze słonia, z antylop, z hipopotama...

W Stanach to suszone, wcześniej odpowiednio przyrządzone mięso jest równie smaczne.

Jeżeli w RPA regułą było kupowanie mięsa w kawałkach i cięcie go w plasterki nożem bezpośrednio przed konsumpcją to w USA kupowało się już pocięte plasterki.

Takie mięso można już dostać w naszym kraju.

Ciekawe, paczkowane mięso kupowałem też na archipelagu wysp Marshalla.

To były suszone ryby ale w smaku nie ustępowały bardzo w stosunku do mięsa zwierząt lądowych.

Na świecie i u nas jest masa różnych artykułów przygotowanych i wysuszonych w specjalnych urządzeniach.

Dla mnie są wyśmienite w smaku a przede wszystkim wysokokaloryczne.

Czasem brat mieszkający na stałe w Afryce prześle mi paczuszkę z biltongiem - wtedy mam święto :)

Od 25lat używam do krojenia tego suszu specjalnego, japońckiego noża - żal mi go używać do innych celów.

 

Kiedyś próbowałem na kaloryferach suszyć zwyczajne kiełbasy.

Na pewno można przedłużyć w ten sposób ich żywotność.

Jednak to nie jest ten smak, wolę testować coś ciekawszego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
 Udostępnij

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...