No i stało się.
Z Wrocławia przyjechał do rodziny na Wybrzeżu Janek73 więc wspólnie z Krisem1313 zorganizowaliśmy wędkarską wyprawę.
Celem pierwszego dnia naznaczyliśmy śledzia jako cel główny.
Ryby w ogromnych ławicach migrowały wzdłuż Zatoki Gdańskiej w koryta delty Wisły.
Namierzaliśmy je w Martwej i Śmiałej Wiśle, wokół Portu Północnego.
Przy okazji chcieliśmy zaprezentować koledze dostępne z łodzi nasze łowiska, techniki i ryby.
Była okazja pokazać jak łowimy morskie sreberka - wędrowne trocie.
Woda trochę zmącona, wydaje się, że głównym nurtem zeszła fala podeszczowa.
Może to efekt pracujących na Martwej Wiśle pogłębiarek?
Wiatr ze wschodu przygnał ją w naszą stronę. Też możliwe.
Niestety, żadna torpeda nie chciała uderzyć w nasze zestawy więc oberwało się śledziowi
Jako, że był pierwszy dzień weekendu ludzi na łodziach i na brzegu była cała masa.
Nabrzeże wzdłuż Kapitanatu Portu Gdańsk, Westerplatte, główki portu w Górkach Wschodnich i Zachodnich...oblężone!
Rozwinęliśmy zestawy i hulaj dusza - piekła nie ma!
Wyposzczone po zimie apetyty, rozbudzone masą świeżej rybki rozpalały nasze emocje.
Nie przesadzaliśmy z rozmiarem pogromu otumanionej ryby.
Na pewno nie wyłowiliśmy dostępnego limitu ale mieliśmy frajdę z łowienia.
Po kilka rybek na zestawie to łowna opcja.
Pokazałem Jankowi, że wcale nie trzeba łowić ryb tam gdzie najwięcej wędkarzy.
Łatwiej i przyjemniej można łowić w głębi lądu.
Bez falowania, bez krzyżowania zestawów, spokojnie i na temat.
Wystarczająco, żeby zrobić małe zapasy i uszczęśliwić najbliższych.
Wracając do bazy zrobiliśmy pętlę podróżując przez Śmiałą a później przez Martwą Wisłę.
Na Martwej wskazaliśmy koledze najlepsze łowiska sandaczowe w Polsce.
Oblukaliśmy wyspę Ostrów, gdzie rozbudowały się kiedyś gdańskie stocznie - kolebka Solidarności.
Minęliśmy po drodze most wantowy i budowany pod Wisłą dwupasmowy tunel.
Po drodze obserwowaliśmy ruch na nabrzeżach stoczni i portu i tak dopłynęliśmy do celu - do prastarej Twierdzy Wisłoujście.
Dla nas to normalka ale mam nadzieję, że Jankowi podobała się taka eskapada.
W końcu był naszym gościem a taka podróż zostanie mu w pamięci.
Nie samymi rybami człowiek żyje.
Kolejnego dnia odpoczynek dla nas ale nie dla Janka!
Ten korzystał do woli z dobrodziejstw morza i uzupełniał zapasy śledzi w słoikach
Łowił na maxa od samego rana, dzen w dzen - po kaszebści.
Nie trzeba było długo czekać i postanowiliśmy pomoczyć kija na Zatoce Gdańskiej.
Zdecydowaliśmy naprędce żeby pomęczyć "pełnomorskiego" śledzia i spróbować zahaczyć dorsza.
Znowu w komplecie jak wcześniej popłynęliśmy na słoną wodę.
Kilka miesięcy nie łowiłem dorsza więc próbowałem płynąć przez znane mi miejscówki i sprawdzić czy nie chapniemy jakiegoś potworka.
Uwiesił się jeden Jankowi chociaż to nie ten, z tych do wędzenia.
Co nam szkodzi popłynąć dalej, na głębsze łowiska gdzie pływają wędkarskie kutry zarobkowe?
Znaleźliśmy je pod Helem, 10km od półwyspu, na tzw "kolanie"
Nie musieliśmy tam dopływać.
Jakieś dwa kilometry bliżej, przed boją rozgraniczającą tory wodne portów Gdańska i Gdyni znaleźliśmy ryby na echu.
Na tzw "kamyczkach" znaleźliśmy tyle dorszy, że łowiliśmy je jak śledzie - po kilka na jeden zestaw.
Na ekranach echosond wyglądały jak odbicia małych ryb na dnie, typowe śledziowe echa.
W myśl wcześniejszej sugestii Okno (z domu Janek) chłopaki zrobili zestawy śledziowe z twisterami.
Zamiast śledzi zaczęły wyjeżdżać bolki - małe dorszyki do 40cm
Oczywiście trafiały się też mniejsze, te można było wypuszczać.
Ja moczyłem szprotkę na 150g oliwce, macając dno też wyciągałem ryby.
W końcu odpaliłem spina, dowaliłem główkę jigową 80g i solidną gumę 10cm.
Na 35m głębokości bez pilkera i kotwiczenia też dało się łowić.
Bywały okresy, że non stop mieliśmy brania.
Na swojej wędce z dużą przynętą ciągle czułem podskubywania, zasysanie gumy.
Od czasu do czasu branie bez zacinania.
Bywało, że dorsz siadał na przynętę jak sandacz i zahaczał się za brzuszek.
Wtedy wydaje się, że to solidna ryba.
Nieźle pobawiliśmy się.
Zamiast spodziewanych śledzi złowiliśmy kilkadziesiąt dorszyków.
Tylko jeden, zabłąkany śledzik zawieruszył się w tej ławicy.
Trudno na podstawie echa określić wielkość i rodzaj ryby na dnie.
Pogoda dopisała i atmosfera na łodzi świetna.
Czegóż chcieć więcej?
Przez te dwa dni morda spalona choć sterowałem ustawiony plecami do słońca.
Jednak fale odbijają promienie i wyszło, że się opaliłem.
Gęba spuchła od tego Rentgena solidnie, jakbym spawał bez maski
Wracaliśmy w doskonałych nastrojach już po zmierzchu.
Światła na wybrzeżu odpalały się w miarę jak słońce chyliło się ku zachodowi.
Podróż powrotna przebiegła bez przeszkód.
W drodze a później na brzegu sprawiliśmy kilka świeżych ryb.
Nakarmiliśmy wnętrznościami nieodłączne mewy.
Ogromne ptaszyska aż się biły za kawałkiem padliny.
Dorsze nie powalały wielkością.
Czas żeby pokazać gościowi z głębi lądu jak łowi się prawdziwe rybska.
Padł pomysł, żeby popłynąć po "morskiego lamparta" popołudniu, kiedy słoneczna lampa nie prześwietla tak wody i nie płoszy zbója.
Po sprawdzeniu prognozy pogody wybór padł na środek tygodnia.
Słaby zefirek z północnego wschodu, fala 0.0m - wcale nie najgorzej.
Umówiliśmy się popołudniu, w komplecie u mnie pod chatą i szybko przeprawiliśmy się promem na Wisłoujście.
Na łodzi cieplutko tak, że można było zdjąć kurtki i swetry.
Wiatr nie przeszkadzał w murach Twierdzy a słońce grzało stare kości.
Kilka pamiątkowych fotek, rozwijamy zestawy i ruszamy w drogę.
Na zakolu kanału masa śledzi w toni.
Nic to - mijamy ją beznamiętnie kierując się na wyjście z portu.
Wiaterek wzmaga się, zakładam żeglarski sweter, czapeczkę.
Coś za mocno dmucha.
Po wyjściu z główek portu i osłaniającego nas wschodniego falochronu trafiamy na silne, upierdliwe fale z prawej burty.
No nie Pany - nie tak miało być!
Łódź jest pełnomorska, mogę śmiało płynąć ale nie chodzi o to żeby zmagać się z naturą tylko spokojnie połowić!
Przy takiej fali i pewnym dryfie nie połowimy na spina, 15kg kotwica nie utrzyma półtoratonowej łajby.
Bez sensu - załamka.
Jako szyper odpowiadam za ludzi na łodzi.
Jako marynarz nie ryzykuję na morzu.
Zaraz za główką falochronu odbijam na zachód, w stronę plaży w Brzeźnie, z wiatrem i falą.
Krótka rozmowa i i po chwili rozwijamy zestawy trociowe lub na fląderkę.
W miarę oddalania się od falochronu fala rośnie i decydujemy się na powrót w koryto Wisły.
Osłonięci od wiatru kierujemy się na most wantowy i rozwijamy zestawy trolingowe z woblerami Górala.
Pada pierwszy okonek, później Krzychu ma piękne branie i krótki hol zakończony obcięciem zestawu!
Ładny zębacz przegryzł plecionkę bez przyponu.
Kilka delikatnych skubnięć, w końcu Janek zalicza sandacza.
Wszystkie ryby wędrują do wody.
O "złotej godzinie" pakuję się w świeżą górkę usypaną prawdopodobnie przez pracujące na Martwej Wiśle kopary i szalandy.
Byłem zaskoczony wysokością i stromizną tych górek choć widziałem je na echu.
W końcu zaryliśmy kilem jeden ze szczytów, ok 75cm pod powierzchnią wody.
Silnik stop, załoga na rufę i wycofujemy.
Obserwując ekrany widzę, że napływamy tyłem na kolejną górkę!
Quźwa, co jest grane?
Zdążyłem wyłączyć motorek i ryjemy stopą silnika po kolejnym szczycie.
Autentyczna matnia!
Znaleźliśmy się między dwoma górkami, sztucznymi, podwodnymi przeszkodami tam, gdzie wcześniej nigdy ich nie było!
Wydawało mi się, że znam te rejony a tu zagwozdka.
Zmieniło się! Samo życie.
Przy próbie odpalenia silnika słyszę jak na wirniku pompy mieli się piasek.
Niedobrze.
Jeżeli wirnik nie wyrzuci ziarenek wytrze się i nie będzie obiegu wody chłodzącej silnik - to grozi przegrzaniem silnika, zatarciem.
Równie dobrze mogą zatkać się kanaliki chłodzące w kadłubie silnika.
Na szczęście udało się odpalić napęd, odpłynąć z tej strefy.
Przestało szumieć ale często oglądałem się za siebie i sprawdzałem, czy jest chłodzenie?
Do tej pory nie mam pewności, czy obieg wody i wirnik pompy nie dostał w kość?
Przygoda musi być
Jak nie linka sieci pod śrubą to lina kotwicy albo cokolwiek innego musi urozmaicić nam podróż.
Trochę siwych włosów znów przybyło ale co tam... must be fun.
Straciłem pożyczone kolegom dwa woblery. Trudno, raz kozie śmierć.
Chyba byłem zły, czułem w sobie wędkarską złość.
Nie udało się popłynąć tam gdzie zamierzałem.
Dla Janka opisałem wcześniej wędkarskie przygody ze spiningową metodą połowu dorsza.
Miałem nadzieję na podobne wyniki.
Chciałem pokazać jak można łowić dorsze bez używania ciężkiego sprzętu i kaleczenia ryb kotwicami pilkerów.
Tak bardziej sportowo, finezyjnie.
Nie udało się, trudno.
Może następną razą? Zobaczymy...
Będziemy mieli co wspominać przez kolejne lata.
Dzięki za kolejną, wspaniałą przygodę.
Ahoj!
Recommended Comments
Create an account or sign in to comment
You need to be a member in order to leave a comment
Create an account
Sign up for a new account in our community. It's easy!
Register a new accountSign in
Already have an account? Sign in here.
Sign In Now