Skocz do zawartości
    • Docio

      Nauka patrzenia

      Dodany przez Docio, w Opowiadania/Relacje/Twórczość,

      Niejednokrotnie zmagamy się z przymusem wyboru - gdzie jechać. Kierują nami ryby, metody łowienia, warunki dojazdu, zaplecze socjalne, czy zgoła inne elementy naszego życia. Często jest tak, że nie jesteśmy w stanie dowartościować się jednym miejscem połowu.
      Niestety natura tak jest urządzona, żeby nie było nam za lekko. Bardzo często chęć rozerwania się na dwoje jest spowodowana naszą ograniczoną wiedzą o łowiskach. W miejscach gdzie łowimy, nie dostrzegamy wszystkich możliwości, możliwości połowu wieloma metodami. Nie mam zamiaru pisać tu wykładu, lecz naświetlić jak wiele możliwości kryją w sobie nasze, często zaniedbywane łowiska. Miejscem poddanym analizie jest ostroga na Wiśle między Portem Praskim i mostem Śląsko-Dąbrowskim w Warszawie. Łowisko, jak łowisko, tłoczno, głośno i centrum miasta. Cechą charakterystyczną jest totalny brak szarpakowców, przepędzonych przez "tubylców", czyli tych co stale łowią. Mnóstwo zieleni bardzo często osłania od wschodnich wiatrów i stwarza przyjemny klimat dla oka. Na tej jednej ostrodze można wydzielić aż siedem różnych stref połowu, wymagających od nas innych zestawów i metod połowu a nawet wędek. Wszystkie dane głębokości wody odnoszą się do stanu średniego Wisły (460 cm).

      Strefa 1
      Płytki kanał wpływowy do Portu Praskiego. Średnia głębokość 1,0 m, długość ok 150 m, szerokość ok 25m. Dobrze znający to łowisko rozpoczynają podchody na rybkę po pierwszej wysokiej wodzie w kwietniu. Kształtuje ona dno kanału i co roku jest inne. Czerwcowa wysoka woda, już takich efektów nie daje. Łowisko wymagające gdyż jest ono na trasie wędrówki tarłowej płoci, leszcza i krąpia. Aż do czerwca nikt tu nie łowi przy dnie. Przynęta umieszczana jest zwykle 20 - 30 cm. ponad nim. W czerwcu wszystkim się odmienia i rzadko można kogoś spotkać ze spławikówką - króluje lekka gruntówka. W trakcie czerwcowej wysokiej wody, specjaliści od grubego leszcza polują na niego wśród przybrzeżnych głazów z (obowiązkowo) czerwonym robaczkiem. W okresie lata woda ta jest praktycznie nie odwiedzana, ze względu na bardzo niskie stany wody. Robi się naprawdę płytko a wszystko to przez zaniechanie pogłębiania kanału wiele lat temu. Na tym odcinku, po raz ostatni widziałem pogłębiarkę jakieś 20 lat temu. Nikomu źle nie życzę, lecz za około pięć lat, policja rzeczna będzie musiała nosić swoje łodzie na plecach, aby wypłynąć na rzekę.
      Errata
      Minęło sporo czasu od chwili napisania tekstu i nastąpiły zmiany. W przeciągu tych lat ta strefa został mocno pogłębiona i wysypana gruzem, grubym gruzem. Nęcenie i łowienie z dna jest całkowicie bez sensu, gdyż zanęta wpada w szczeliny a zestaw haczy się po każdym rzucie. Dodatkowo w dolnej części strefy powstaje śluza, która całkowicie odmieni ten odcinek.
      Strefa 2
      Bardzo ciekawy odcinek wody. Wyspa między główkami i kanał powodują niekontrolowane prądy, które ciągle mieszają wodę we wszystkie strony. Tutaj polujemy z lekką gruntówką i przystawką. Dobra byłaby też bolonka, lecz najczęściej nie ma na nią miejsca. Woda o średniej głębokości 1,5 m. jest typowym miejscem żerowania ryb w prądach wstecznych a zarazem wyspa daje im schronienie od ustawicznego nurtu. Sprzęt używamy delikatny, gdyż rybki na tym odcinku wody są najbardziej podejżliwe. Zdecydowaną niedogodnością w tym rejonie są policyjne motorówki. O ile w strefie kanału pływają one bardzo wolno, to tutaj nabierają rozpędu przed wypłynięciem w główny nurt. Nierozsądny wędkarz łowiący metodą gruntową, niechybnie może stracić nie tylko zestaw lecz i wędkę. Czterdziestokonne silniki Mercury zasysają naprawdę dużo wody i wszystko co w niej jest, a ślady mułu dennego długo widać na powierzchni.

      Strefa 3
      Tutaj musimy się zdecydować na konkretny sprzęt. Gruntówki z co najmniej 30 g. ołowiu a przepływanka z nie mniejszym spławikiem niż 3,0 g. Miejsce graniczące z nurtem, woda która napędza wszystkie pobliskie zawirowania. Jest to chyba najtrudniejsze łowisko o głebokości dochodzącej do 3,0 m. przy granicy nurtu. Przez wiele lat prawie wszyscy odwiedzający to łowisko łowili na przepływankę. Gruntówki nie sprawdzały się. Ołów duży a brania delikatne czego efektem było łowienie wyłącznie egzemplarzy - samobójców. Dodatkową trudnością było umieszczenie zestawu w zawirowaniu o średnicy około 15 m. Każde położenie przynęty poza tym zawirowaniem było skazane na niepowodzenie. Niepowodzenie polegało na tym, że albo zestaw zbierał główny nurt, albo leżał w "martwej" wodzie. Powyższe problemy skończyły się z nastaniem feederków. Wędeczki te okazały się zabójcze dla dorodnych płoci i leszczy. Ciekawostką może być to, że nigdy nie słyszałem, aby ktoś w tym miejscu złapał z gruntu krąpia, którego w Wiśle nie brakuje i jest całkiem dorodny.
      Strefa 4
      Woda ta to ukłon w stronę lubiących łowić na ciężką przepływankę oraz do łowców sandaczy. Przepływanka w tym miejscu jest bardzo męcząca z powodu szybkiego nurtu i ciężkiego zestawu. Spławik powinien zaczynać się od 5,0 g. wyporności, gdyż mniejsze po prostu zassa woda. Co do sandaczy, to wyrobiła się jedna metoda. Czterometrowe wędzisko ze spławiczkiem kulistym wielkości piłeczki pingpongowej a na końcu uklejeczka. Sandacze idące pod prąd w strefę spokojniejszej wody, nie są finezyjne i jak uderzą w przynętę, to tylko dobre mocowanie wędziska może go uratować. Nikt przynęty tu nie wyrzuca, ot po prostu spuszcza ją z nurtem na jakieś pięć metrów i czeka. W ostatnich latach dał się zauważyć nagły spadek połowu tej pięknej rybki i brania są z reguły bardzo rzadkie. Jakieś 20 lat temu komplet łowiło się w dwie godziny. Dziesięć lat temu zdarzało się go uzyskać w ciągu dnia. Od jakichś pięciu lat powinien (teoretycznie) wystarczyć tydzień lecz naprawdę rzadko się zdarza aby ktoś miał tyle czasu i samozaparcia.
      Strefa 5
      To jest to co tygryski rzeczne lubią najbardziej. Denka ok. 50 g. postawiona na granicy nurtu, a obok trenujemy przystaweczkę na 1,5 g. spławiczku. Miejsce to charakteryzuje brak finezji wędkarskiej i duże podbieraki. Brania nie są zbyt częste lecz jak już coś weĄmie to... Z gruntu możemy spodziewać się wszystkiego co pływa w Wiśle nie wyłączając wiader i słupków drogowych. Na przystaweczkę w krótkim prądzie zwrotnym, możemy złapać płoć życia. Na samym szczycie ostrogi woda nie jest zbyt głęboka. Tutaj ciągle nurt zwrotny nanosi piach rzeczny czego efektem jest patelnia o głębokości około metra i szerokości ok. 10 m. Woda ta ciągnie się aż do wyspy pod mostem i wypłyca się stopniowo, jakieś 20 cm. na każde 10 m. wody. Jest to tak zwany wał podwodny lub poprzeczna przykosa. Wszelkie ryby chcące dostać się do spokojniejszej wody, muszą się tędy przedostać, natomiast wyrośnięte sztuki mają tutaj swoje żerowisko. Ci, którzy lubią nęcić mają w tym miejscu pole do popisu. O ile w poprzednich strefach wszystko było jasne, o tyle tytaj wszystkie zasady nęcenia możemy wyrzucić. Woda zachowuje się mocno nietypowo i aby się o tym dowiedzieć, trzeba samemu spróbować.
      Strefa 6
      Woda dla spokojnych ludzi o mocnych nerwach. Jedyną właściwą metodą jest przedłużona przystawka ze spławiczkiem do 1,0 g. Brania są krótkie, agresywne i wkurzające. Płotki tu biorą jak narybek. Każdy kąsek nie jest połykany (nawet przez duże płocie) lecz rozrywany na dziesiątki mniejszych. Ten, który wstrzeli się w drżące branie może wyciągnąć płotkę, leszczyka lub krąpika, najczęściej do 20 cm. Woda zdecydowanie przenęcona, poza wałem podwodnym o średniej głębokości 2,5 m. i bardzo małym uciągu.
      Strefa 7
      Nikt tu nie łowi! Czasem trafi się ktoś przyjezdny, który po trzech martwych godzinach zmienia stanowisko. W tym rejonie (najspokojniejszej wody) króluje narybek i miejscowi dają mu spokój. To po prostu niesmaczne.
      Strefa 8
      Staw lub mini jeziorko z pełną jego charakterystyką. Woda o średniej głębokości ok.1,5 m. jest obdarzona rybą, która tu się schroniła w czasie przyborów i została uwięziona. Czysta loteria i nigdy nie wiadomo co może zawisnąć na haku.
      W ten sposób doszliśmy do końca ostrogi, która daje nam tyle możliwości połowu. Kiedyś może opiszę Port Praski z jego tajemnicami, ale to dopiero przyszłość.
      rys. Zbigniew Stanisz
      Warszawa 2002

    • Docio
      Chyba nie ma wędkarza, który nie widział, przynajmniej raz w swoim życiu, wielkiej nizinnej rzeki. Ogromne masy wody rozlane szeroko w korycie pełnym przeszkód i zawad, dają kryjówkę mnóstwu ryb, a ruchome piaski dna i wiry o wielkiej mocy skutecznie odstraszają wędkarzy mogących zmącić ich spokój. Typowy środkowy odcinek wielkiej rzeki, czyli kraina leszcza, to teoretycznie  nieprzebrany zasobnik dobra, jakim są ryby i inne organizmy wodne. Nieodłącznym elementem uzupełniającym krajobraz rzeki nizinnej są starorzecza oraz zbiorniki z okresowym (najczęściej w czasie przyborów), dostępem do głównego nurtu. Wielka rzeka, jak wszędzie w naturze, nie ma ścisłej granicy między poszczególnymi krainami charakteryzującymi poszczególne odcinki. Brak "szlabanu" stwarza nietypowe warunki dla bytowania ryb. Na takich odcinkach można mieć na haczyku ryby z jej górnego i dolnego odcinka. Sama rzeka jednak się zmienia. Rozszerzenie koryta powoduje zwolnienie jej biegu. Ma to decydujący wpływ na charakterystykę dna, gdzie wielkie głazy zanikają, a żwirowate dno występuje jedynie w miejscach o szybszym nurcie. Tam, gdzie nurt zwalnia, powstają zakola, w których odkłada się piasek i osad niesiony z nurtem. Meandrująca woda zaczyna kształtować łachy i starorzecza. Rzeka to skraca sobie drogę, to ją wydłuża. Bezustannie zmienia swoje koryto, ciężko pracuje bez skarg i utyskiwań, naprawia błędy ludzi, jednocześnie przynosząc im ukojenie. Płynąca woda, choć jeszcze zimna i dobrze natleniona, z biegiem rzeki nagrzewa się i niesie coraz więcej zawiesiny, często nadającej jej charakterystyczny odcień. Temperatura wody w rzece jest bardziej zależna od temperatury otoczenia, niż ma to miejsce w jej górnych odcinkach. Zimą płynąca woda zatrzymuje się w postaci pokrywy lodowej i to nie tylko na zastoiskach i miejscach z prądem wstecznym, lecz na całej szerokości. Przeważnie jest to kilkucentymetrowa warstwa lodu ale zdarza się, że w czasie wyjątkowo srogich mrozów warstwa ta jest wielokrotnie grubsza. Pierwszy i najbardziej zdradliwy lód pojawia się na rzece w płytkich rejonach o małym ruchu wody. 
      Często te rejony są mocno zamulone i nie służą rybom za zimowiska. Są natomiast potencjalnymi żerowiskami zimujących ryb. Domniemanie łowności takich miejsc często jest powodem ludzkich tragedii, gdyż miejsca takie, z cienkim pierwszym lodem i świeżym śniegiem, są bajecznie urokliwe. Latem z kolei, miejsca te są "inkubatorem" pożywienia ryb. Temperatura wody w takim miejscu często sięga 20°C a zamulone dno jest domem wszelkich ochotkowatych, bezkręgowców, niektórych gatunków ważek, jętek i chruścików. Tu też spotkamy skąposzczety, pijawki oraz liczne mięczaki. Całe to dobro jest pokarmem dla małych i większych ryb. Często w strefie brzegowej takich spokojnych zatok, ryby mają swoje tarliska, a nieświadomi wędkarze "grabią" dno w celu pozyskania ochotki. Wolę myśleć, że to nieświadomi wędkarze, gdyż czynią wielkie spustoszenie w złożonej przez wiele gatunków ryb ikrze i niczym nie różnią się od najbardziej bezmyślnych oraz brutalnych kłusowników. Wieczorową porą miejsca te często są odwiedzane przez żerujące sandacze i sumy, gdyż to one upodobały sobie kolację z małych rybek, które w takim miejscu zwykły odpoczywać nocą. 
      Tam, gdzie prąd wody jest silniejszy, a dno pokrywa żwir i kamienie, tworzą się rafy. Miejsca te są pod władaniem brzan, a zamieszkujące ten rejon wody stworzenia to jętki, widelnice, chruściki, ślimaki, wypławki i kiełże. Większość z nich za swoje mieszkanie wybrało spodnie części znajdujących się tam kamieni. Glony, które obrastają kamienie, są regularnie zjadane przez stada przepływających świnek, a dno obstawione jest przez jazie. Spotkamy również klenia i jelca, a na szczytach raf żeruje boleń, który przy każdym swoim ataku, robi mnóstwo hałasu i tyleż samo nadziei przebywającym w pobliżu wędkarzom. Gdy odkryje się w korycie długą i głęboką rynnę, a dodatkowo prąd rzeki zwalnia w takim miejscu, niewątpliwie jest to znak znalezienia drugiego gospodarza tej wody, czyli leszcza. Jego stada, które składają się z różnych roczników, patrolują dno w poszukiwaniu pokarmu. Niejednokrotnie leszczom towarzyszą krąpie i płocie. Wymienione dotychczas ryby są przytłaczane wielkością ogromnych sumów, które przebywają w najgłębszych rzecznych dołach. Natomiast rejony dna stworzone z prawie samych zawad, zamieszkuje sandacz, który przyczajony czeka na zdobycz. Miejsca, gdzie nurt jest zdecydowanie mniejszy, wśród naniesionych gałęzi, stoi szczupak i jest to ostatnia wymieniona przeze mnie ryba otwartej rzeki. Zbiorniki, które okresowo mają połączenie z rzeką, pełnią bardzo ważną funkcję w utrzymaniu ciągłości życia ryb oraz wodnych stworzeń. Są one bowiem często jedynymi dostępnymi do odbycia tarła miejscami. Ryby takie jak szczupak, okoń, płoć, krąp i leszcz, znajdą tam optymalne warunki do rozrodu. W tych miejscach rozwija się ich narybek, który żywiąc się planktonem występującym tu w ogromnych ilościach po pewnym czasie powraca do rzek, aby dojrzeć i spełnić swoją rolę w akcie podtrzymania gatunku, powracając w miejsce swojego dzieciństwa. 
      W historii meandrującej rzeki może nastąpić dzień, w którym postanowi ona wyprostować sobie swój bieg, a niesiony wraz z nią osad odetnie zakole od głównego nurtu. Sytuacje takie mają miejsce w dolnym i środkowym biegu rzeki, gdzie ma ona mały spadek i płynie powoli. Gdy na swojej drodze napotka bardziej ustępliwy grunt, rozpoczyna swoją pracę i powoli go wymywa. Niesiony z nurtem osad odkłada się na przeciwległym brzegu i powstaje zakole. Z biegiem czasu zakole się powiększa i powiększa, aż pewnego dnia patrząc na rzekę w miejscu zakola pojawia się meander, czyli pętla. Następnym etapem jest to, co napisałem na początku tego akapitu. Powstałe w ten sposób jeziorko jest bogate we wszystko, co do tej pory posiadała rzeka, a z biegiem czasu zbiornik nabiera typowych cech jeziora. Dokładniej pracę, jaką wykonuje rzeka na swoich brzegach, być może opiszę innym razem. Starorzecze odcięte od koryta żyje własnym rytmem, jednak w czasie wysokich stanów może nastąpić okresowe połączenie. Jest to znaczące w życiu rzeki, gdyż z takiego jeziorka pobierany jest plankton, który ma niebagatelne znaczenie na żyzność rzeki. Z tego samego powodu podążają w ten rejon ryby roślinożerne, a za nimi drapieżniki. Jest też schronieniem przed rwącym nurtem niosącym osady ponad normę. Gdy woda opada, ryby, które w porę nie powróciły do głównego nurtu rzeki zostają odcięte i wzbogacają zasoby takiego akwenu. Niestety, tak wysoka woda zdarza się rzadko i rośliny zamieszkujące starorzecze powoli acz systematycznie opanowują cały zbiornik. Jest to spowodowane brakiem nurtu, który był znaczną niedogodnością dla niektórych roślin wodnych. Efektem jest rozwój roślin zanurzonych zarastających toń wody, roślin pływających po powierzchni oraz roślinności wynurzonej, zakorzenionej w dnie i na brzegu. Skład gatunkowy i ilościowy roślin jest charakterystyczny dla wieku starorzecza. Wczesna faza zarastania objawia się widokiem grążela żółtego, trzciny pospolitej i mniej widocznego rogatka sztywnego, który jest pod wodą. Pośrednia faza to strzałka wodna i mozga trzcinowa. Końcowy etap, to płytki zbiornik wodny, gęsto zarośnięty wszelką roślinnością, pozbawiony prawie ryb, które występują w formie skarlałej. Często dno wypełnione jest torfem. Młode i średnio stare starorzecza, które nie zostały przetrzebione przez kłusowników, są miejscem, które nie tylko da nam kontakt z przyrodą, lecz także może nas obdarzyć dorodnym okazem. Taki zbiornik jest wymarzonym miejscem dla lina czy karasia, a szczupak także może nie być rzadkością. Gdy woda jest czystsza można zapolować na okonia, płoć i wzdręgę. Gęste nadbrzeżne zarośla dają z kolei schronienie wielu gatunkom ptaków, które swoimi trelami umilają pobyt nad spokojną, cichą i słoneczną wodą. Wielka rzeka nizinna to potęga mocy, z której często nie zdajemy sobie sprawy, zaś talent pływacki często jest przyczyną tragedii w konfrontacji z rzecznymi wirami. Dzięki swej mocy, rzeka bezustannie kształtuje swoje koryto, tworząc zakola, meandry, wyspy, przymuliska i jeszcze inne twory charakterystyczne dla wielkiej rzeki. Powstanie starorzecza, to długotrwały proces. Starorzecza tworzą się najczęściej w dolnym i środkowym biegu rzeki, gdzie ma ona mały spadek i płynie powoli. Gdy na jakimś odcinku koryta rzeka napotka miękki grunt, rozpoczyna swoją mozolną pracę i powoli, choć bezustannie wymywa go. Niesiony z nurtem osad odkładany jest na przeciwległym brzegu i w ten sposób powstaje zakole rzeki

      Z biegiem czasu zakole się powiększa, a powstały w ten sposób wielki "cycek" nazywa się pętlą. Wtedy też dochodzi do takiego momentu, że owa pętla może być w każdej chwili zamknięta. Woda nacierając na prawie poprzeczny brzeg działa z tak ogromną siłą, że nie tylko lekkie elementy dna są wymywane, lecz również te zdecydowanie większe.

      Do gwałtowności takich przemian przyczynia się szczególnie czas wysokiej wody. Wtedy to (najczęściej) rzeka "prostuje się", płynąc jak najkrótszą drogą ku ujściu. Zakole pozbawione szybkiego nurtu, na swoim początku i końcu zostaje lekko przysypane. Powstają wielkie przykosy, które z biegiem czasu zamykają dostęp do zakola, a zwiększony prąd rzeki w nowym płytkim korycie, pracuje ze zdwojoną siłą, kształtując dno. Co ciekawe, zamykający się wlot i wylot zakola działają odpychająco na rzekę, która zaczyna tworzyć nowe zakole lecz działania skupiają się na jej drugim brzegu. W taki oto sposób rzeka odsuwa się od starorzecza na wiele lat, by kiedyś ponownie do niego wrócić lub przynajmniej się przybliżyć. Tworzenie meandrów, a następnie starorzeczy, nie jest więc przypadkowym działaniem rzeki, lecz nieustającym procesem kształtowania krajobrazu przez naturę.
      Zmiana konfiguracji brzegów.
      Każda wysoka woda oddziałuje na brzegi rzeki. Brzegi mogą być płaskie, podwyższone lub urwiste, a decyduje o tym głównie charakter terenu przez jaki rzeka przepływa. O ile brzegi płaskie nie stawiają oporu podwyższonej wodzie, a brzegi urwiste są z reguły zbudowane z materiału skalnego, o tyle brzegi podwyższone narażone są na destrukcyjne działanie wody.\ Podwyższona woda szczególnie skutecznie objawia swoją moc na brzegach piaszczystych lub ilastych. Na łukach rzek woda podmywa brzegi i powoduje zawalenie się powierzchniowych warstw gleby i darni porastającej ten brzeg. Zmienia się nadbrzeżny charakter rzeki. Razem z darnią do wody wpadają małe krzaki, a grunt wypłukany spod korzeni drzew jest powodem ich przewracania się w nurt rzeczny. Połacie darniny i drobnych krzewów zalegają dno koryta rzeki i stają się przyczyną licznych zaczepów i zawad. Gdy skarpa brzegowa zostanie pozbawiona elementu wiążącego grunt, czyli korzeni krzaków i darni, powstaje w takim miejscu duża wyrwa brzegowa, w której rozpoczynają swoją działalność prądy wsteczne.

      Choć prąd wsteczny nie ma takiej siły jak główny nurt, to i tak wyrwa sukcesywnie się powiększa. Miejsca takie są bogate w składniki odżywcze wypłukiwane z gruntu i zarzucenie zestawu spławikowego może przynieść nieoczekiwane efekty. Zmiana charakterystyki dna rzeki zawsze wzbudzała niezwykłe zainteresowanie wędkarzy. Nowo odkryte blaty, głęboczki czy przykosy powodują u nich szybsze bicie serca, a oczy wyobraĄni przedstawiają żerujące lub szukające schronienia ryby. Niesiony nurtem osad rzeczny zatrzymuje się na wszelkich przeszkodach, które znajdują się na dnie. Przykosy z piaszczystymi blatami powiększają się, dołki za nimi powoli zostają zasypywane, a w innych miejscach grunt na dnie poddaje się i w niedługim czasie powstają nowe, czasem bardzo głębokie dołki. Zasypywany dołek za przykosą, goszczący do tej pory stada ryb, powoli pustoszeje, gdyż staje się zbyt mały aby nadawał się na żerowisko. Z kolei zwalone z podmytego brzegu drzewo, powoduje zawirowania pionowe rzeki, tzw. bełt. To głębokie podmycie jest szczególnie znane z kamiennych główek, opasek oraz rejonu za jazami i spiętrzeniami wody. Wracając do zwalonego drzewa, jest to miejsce wielce niebezpieczne, szczególnie dla spinningistów. Pionowe zawirowanie wody wymywa skutecznie grunt spod gałęzi i tworzy głęboki dół. Taki dół z ochroną "nad głową", to doskonała kryjówka wszelkich dużych ryb.

      Po jakimś czasie, może okazać się, że drzewo zostało pozbawione części konarów. Bełt jest zdecydowanie mniejszy, głęboczek powoli wypłyca się a pień pokrywa coraz trwalsza struktura blatu. Brzeg również jakby się oddalił od drzewa i tworzy się zakole. Drzewo staje się powoli miejscem osadzania osadów rzecznych i pewnego razu przychodząc po wysokiej wodzie, stwierdza się, że drzewa już nie ma a jest wyspa. Z piaszczystej wysepki wystają samotnie najbardziej pionowe gałązki. Z roku na rok, wysepka powiększa się, pojawiają się pierwsze wikliny. Najpierw mizerne, rachityczne, potem wraz z wiązaniem gruntu przez korzenie, okazalsze. Wysepka już jest wyspą, brzegi ma podniesione, jest trawa i drobne krzewinki, pojawiają się pierwsze drzewa i pierwsze ścieżki wędkarskie. 
      Czytanie dużej rzeki
      Przez cały czas rzeka pracuje nad swoim korytem. Tworzy ona wyspy, przykosy z przymuliskami, ławice piaskowe, przelewy, głęboczki i rynny. Choć jest to ogólnie znane, to rozpoznanie tych miejsc w wielkiej rzece nizinnej nie jest proste. Głównym powodem trudności jest duża ilość osadów niesionych z nurtem. Skutecznie ogranicza przezroczystość wody. Spróbuję trochę pomóc i bardzo króciutko w rozpoznaniu niektórych stanowisk.
      W naszych dużych rzekach, takich jak Wisła, Odra czy Warta, na wielu odcinkach występują ostrogi wykonane ze względu na żeglugę. Zarówno sama ostroga, jak i wymuszone jej obecnością ukształtowanie dna, to odpowiednie stanowisko dla różnych gatunków ryb. Cechą uniwersalną dla wszystkich ostróg, jest jej szczyt, często pod wodą, gdzie nurt jest najszybszy z powodu wypłycenia. W takim miejscu zobaczyć można charakterystyczną falkę. Taką falkę ujrzeć można również na płytkim przelewie. Tuż poniżej ostrogi znajduje się głęboki, wypłukany dół, który wypłyca się w kierunku zakola. Pomiędzy odkrytą częścią ostrogi i zakolem powstaje wypłycający się w kierunku brzegu rów. Bardzo często rów ten sięga podstawy ostrogi. W środkowej części zakola występuje płycizna w postaci piaszczystej kosy. Granica tej płycizny i nurtu widoczna jest na powierzchni wody w postaci "warkocza", czyli ciągu układających się w linię wirów. W nurcie trudno jednoznacznie stwierdzić, gdzie co się znajduje, jednak jest kilka miejsc charakterystycznych. Tworząca się na płaszczyźnie wody "mulda", jest wskaźnikiem, że na dnie znajduje się duża przeszkoda, za którą odpoczywają od nurtu drapieżniki. W miejscach prądów wstecznych, na podstawie falowania wody można określić rejony głębsze. Na płytkiej wodzie fala jest zdecydowanie drobniejsza. Nieoceniony w tych odkryciach jest lekki wiatr, który wskaże nam jak na mapie, wszystkie przejścia między płyciznami, a tym samym koryto nurtu wstecznego.
      rys. Zbigniew Stanisz
      Warszawa 13.10.2005

    • wind
      Poprzedni raz na Rybomanii byłem w 2015 roku i jak pewnie niektórzy pamiętają zarzekałem się, że więcej mnie tam nie zobaczą. Ale minęło parę lat i trochę zatęskniłem za tą nieco bazarową atmosferą. Już w ubiegłym roku plany targowe pokrzyżowała kolejna fala pandemii i szczerze mówiąc w tym roku czekałem z pewną niecierpliwością na ten marcowy weekend w stolicy Wielkopolski.
      Krajowy przewoźnik dostarczył mnie na stację Poznań Główny trochę przed południem i od razu rzuciłem się w pomiędzy stoiska aby zobaczyć jak najwięcej.

      „Niby człowiek wiedział ale się łudził” … w sumie tak można podsumować moje odczucia. 
      Moja ulubiona dyscyplina była zaprezentowana wyjątkowo ubogo, jedynym liczącym się graczem był Colmic. Była okazja pomacać nowości wśród tyczek, batów i bolonek, szkoda tylko, ze na większość z prezentowanych wędzisk nie byłoby mnie stać albo bym się grubo zastanowił. nad zakupem.

      Swą ofertę prezentował również Match Pro, ale stoisko było dość skromne. Całkowicie popsuła mi dzień cena pięknego podestu wędkarskiego – jakieś 7500zł. Okazało się jednak, że wagowo zbliżone do tych 5 krotnie tańszych. Nie dla a właściwie nie dla mojego kręgosłupa.
      Firm karpiowych było jakby mniej, a stoiska też dawały wrażenie skromniejszych.  Ale każdy karpiarz znalazłby coś dla siebie.


      Odniosłem wrażenie, że najbogatszą ofertę mieli spinningiści, byli ci najwięksi jak Abu, Shimano  czy Savage Gear . Na niektórych stoiskach można było zobaczyć baseny, których prezentowano pracę przynęt. Na pewno dla spinningistów magnesem były stoiska rękodzielników, gdzie można było nabyć najnowsze wzory sztucznych przynęt.


      Nieodzownym już elementem, na stałe wrosłym w to wydarzenie jest obecność ogromnego akwarium. Miejsce, gdzie przedstawiciele wystawców prezentowali w świetnych warunkach swoje przynęty spinningowe. Można było też zobaczyć piękne okazy, które zamieszkują nasze wody.
      Rybomania to również okazja do spotkań. Niewątpliwie największą „gwiazdą” niedzieli był Jakub Vagner znany chyba każdemu wędkarzowi podróżnik i łowca egzotycznych okazów. Skądinąd bardzo sympatyczny człowiek, jak chyba każdy Czech jakiego do tej pory udało mi się spotkać. Szkoda tylko, że organizatorzy nie ogarnęli tłumacza z czeskiego. Byłoby nie tylko ciekawie ale i śmiesznie . 
      Z naszych rodzimych „gwiazd ” Youtube spotkałem Pawła  Fishermaniaka, który wraz z Luciem rozważali kwestie związane z hejtem w Internecie w odniesieniu do naszego wędkarskiego podwórka. W sumie trochę gadania dla gadania, czas trzeba było wykorzystać a w sumie niczego nowego nie usłyszałem. Do tego w kilku kwestiach był podyskutował. Niestety, format spotkania chyba nie przewidywał „pytań od publiczności”.

        Przynajmniej nogi odpoczęły. Najbardziej liczyłem na spotkanie z Norbertem Stolarczykiem, założycielem i prezesem fundacji Wędkarze Bez Barier. Niestety, nie udało mi się go zlokalizować.
      Właściwie już po 2 godzinach zwiedzania opuściłem gościnne progi MTP i powędrowałem w kierunku rynku Starego Miasta w celu posmakowania jakiś miejscowych specjałów. Niestety knajpki, które odwiedzaliśmy z żoną parę lat temu podczas turystycznego pobytu już dziś nie istnieją.
      Kolejne rozczarowanie. 
      Poniżej jeszcze parę fotek dla wędkarzy i turystów mniej skąpych niż ja  





    • hege
      Z gwaru rozmów nad spokojną wodę – sezon wędkarski ponownie rozpoczął się na RYBOMANII!
      W dniach 3-5 marca 2023 r. na Międzynarodowych Targach Poznańskich odbyły się Targi Wędkarskie RYBOMANIA. Długo wyczekiwane spotkanie udowodniło, że wędkarze tworzą niezwykle energiczną społeczność, dla której relacje są równie ważne, jak najwspanialsze złowione okazy. W alejkach pawilonu, wśród intensywnych rozmów, rozpoczął się kolejny wędkarski sezon nad polskimi wodami.
      Ostatnia edycja Targów Wędkarskich RYBOMANIA odbyła się w marcu 2020 roku, niemal w momencie wybuchu pandemii w naszym kraju. Jej uczestnicy nie mogli przypuszczać, że kolejny raz w poznańskich pawilonach spotkają się aż po trzech latach, w zupełnie innej rzeczywistości. – Choć wydarzenia targowe dopiero odbudowują się w niełatwych czasach, miniona RYBOMANIA przyciągnęła tysiące profesjonalistów i hobbystów, a wystawcy porównywali swoje odczucia do najlepszych edycji tego wydarzenia. Wierzymy, że to doskonała podstawa do budowania zasięgu i renomy tego wydarzenia w Polsce i naszej części Europy – mówi Miłosz Jankowiak, dyrektor projektu RYBOMANIA.
      Intensywnie jak za najlepszych lat

      Tegoroczna ekspozycja RYBOMANII mieściła się w pawilonie 5, czyli największej hali na terenie MTP. Dla zwiedzających udostępniony został także sąsiedni pawilon 5A, gdzie w sobotę i niedzielę zorganizowane zostały Halowe Rzutowe Zawody – Puchar Europy. Łączna powierzchnia wystawiennicza wyniosła ponad 20 000 m2, a do dyspozycji uczestników oddano także strefę cateringową na antresoli oraz przestrzeń w łączniku między głównymi pawilonami. Swoje stoiska zaprezentowało aż 207 wystawców z 11 krajów (m. in. Włoch, Francji, Niemiec, Litwy, Norwegii czy Stanów Zjednoczonych), zarówno jako indywidualne, jak i łączone ekspozycje. Zwiedzający mogli poznać liczne nowości z zakresu sprzętu, przynęt, odzieży, łodzi oraz akcesoriów wędkarskich i outdoorowych, a także porozmawiać z ekspertami na stoiskach, którzy chętnie dzielili się wiedzą i prezentowali wędkarskie nowinki. Imponująca przestrzeń hal wystawienniczych została wypełniona spragnionymi wędkarskich emocji uczestnikami. Targi RYBOMANIA odwiedziło łącznie 22 436 osób z Polski i zagranicy, co stanowi niezbity dowód na wielki powrót tej imprezy i duże zapotrzebowanie
      w branży na spotkania, wymianę informacji i prezentację nowości rynkowych. Frekwencja znacząco przekroczyła oczekiwania organizatorów bazujące na wynikach poprzednich edycji oraz przesłankach rynkowych, co w parze z dużym zadowoleniem wystawców daje podstawę do przypuszczeń o potencjale rozwoju wydarzenia i poszerzenia jego skali w kolejnej edycji.
      Społeczność ponad rywalizację

      - Rywalizacja to nieodłączny element każdej branży i każdej pasji, tyczy się to także wędkarstwa w wielu jego aspektach. Producenci prześcigają się o najlepszy sprzęt, uczestnicy zawodów poświęcają się w walce o wyniki, a wędkarscy pasjonaci czekają na największe okazy. Jesteśmy niezwykle dumni z tego, że RYBOMANIA to platforma ponad podziałami, w której każdy znajdzie swoje miejsce. Wiele istotnych decyzji rodzi się właśnie tutaj, gdzie atmosfera czystej pasji umożliwia swobodne rozmowy – dodaje Miłosz Jankowiak. Wędkarze często posługują się zwrotem „przybić piątkę”, co na stałe weszło do branżowej nomenklatury. To właśnie „piątki” są nieodłączną częścią spotkań na RYBOMANII i choć ich wydźwięk jest mocno nieformalny, to przekłada się na coraz lepsze relacje zarówno na płaszczyźnie firma-odbiorca, jak i wewnątrz samej społeczności. RYBOMANIA, jako jedyna impreza w Polsce łącząca branżę w tak szerokim zakresie i zasięgu, stanowi platformę dla hobbystów i profesjonalistów wędkarstwa niezależnie od stopnia ich zaawansowania, preferowanej techniki połowu czy istniejących na co dzień relacji.
      Wiedza wprost od najlepszych

      W powyższym aspekcie ważna jest także obecność licznych wędkarskich autorytetów, którzy pojawili się na Targach, dzieląc się swoją wiedzą i umiejętnościami w czasie aż 26 prelekcji na scenie głównej i 55 pokazów na żywo. W tym gronie znaleźli się m. in. Jakub Vagner, Piotr Boufał, Robert Adamski, Radosław Witólski oraz Monika i Łukasz Lechowscy. Publiczność miała ponadto okazję rozmawiać z organizatorami i uczestnikami ogólnopolskich i międzynarodowych zawodów wędkarskich, w tym Polish Carp Masters, Karpiowy Puchar
      2023, Karpiowy Puchar Polski czy World Carp Classic. Tegoroczne poznańskie wędkarskie święto miało dodatkowy wydźwięk – spotkanie całej branży to najlepsza okazja do refleksji i dyskusji oraz zadawania najtrudniejszych pytań, które miały szansę paść w czasie prelekcji i debat. We wspólnym panelu Instytutu Rybactwa Śródlądowego oraz wedkuje.pl naukowcy i eksperci wyrazili swoje zdanie o stanie wód w Polsce oraz przedstawili swoje przewidywania na przyszłość. Dyskusja na sobotniej scenie głównej Rybomanii była formą analizy obecnej sytuacji oraz próbą wskazania rozwiązań w odniesieniu m.in. do ubiegłorocznych wydarzeń na Odrze. Fundacja Ratuj Ryby, znana m.in.
      z badań nad jesiotrem, wraz z partnerami i sponsorami zainaugurowała w czasie Targów nowy projekt badania populacji ryb w Polsce, tym razem poprowadzi ona Projekt Sumowy. Spotkania ze specjalistami były doskonałą okazją do propagowania postaw szanujących piękno przyrody i kształtowania zachowań w celu jej ochrony.
      Podwodny spektakl w Gigantycznym Akwarium

      Targi RYBOMANIA były też okazją do zobaczenia jedynego w swoim rodzaju „rybiego” przedstawienia. Ogromny zbiornik na niemal 20 000 litrów wody został zarybiony około 120 okazami 14 gatunków ryb słodkowodnych, które nie tylko cieszyły oczy odwiedzających, ale także – dosłownie! – na własnej skórze testowały nowości producentów i umiejętności wędkarskie prowadzących. Sprowadzone specjalnie dla RYBOMANII z Portugalii akwarium umożliwiło prezentację działania przynęt i sprzętu najlepszych marek na żywo w aż 55 pokazach trwających przez pełne 3 dni Targów, a prowadzące je gwiazdy wędkarskiego świata zadbały o największe emocje. Pokazy na Gigantycznym Akwarium dostarczyły nie tylko mocnych wrażeń, ale i solidnej porcji praktycznej wiedzy i umiejętności dla ich obserwatorów. Przez całe Targi nad rybami czuwał ich właściciel, a po zakończonych pokazach ryby zostały z największą dbałością przewiezione do rodzimych zbiorników.
      Wielki powrót i ambitne plany na kolejną edycję
      Po trzyletniej przerwie do Poznania wróciły w wielkim stylu Targi RYBOMANIA – od 3 do 5 marca na Międzynarodowych Targach Poznańskich zapanowała atmosfera wielkiego wędkarskiego święta. Ponad 200 wystawców, setki nowości na nadchodzący sezon, Gigantyczne Akwarium oraz spotkania z łowcami największych rybich okazów ponownie zainspirowały pasjonatów wędkowania na najbliższe miesiące. Niezwykła wędkarska społeczność miała okazję do wymiany doświadczeń i wiedzy, której trudno zaznać na spokojnym łowisku – w przestrzeni gwarnego pawilonu rodziły się nowe koncepcje, genialne kombinacje sprzętu i akcesoriów, pomysły na to, jak doskonalić i rozwijać swoją wędkarską pasję. – Łowimy w ciszy, a spotykamy się w gwarze rozmów na RYBOMANII. Tworzymy tę przestrzeń z największym zaangażowaniem właśnie dla pasjonatów. Po tegorocznej edycji mamy mnóstwo wniosków, wiele nowych inspiracji. Liczymy, że kolejna odsłona RYBOMANII będzie jeszcze ciekawsza, pełniejsza i bardziej inspirująca – dodaje Miłosz Jankowiak.
      Artykuł przygotowany przez Rybomania.pl
      fot. Fotobueno

    • Alexspin
      CASTING
      co to jest i czym się to je.
       
      Moje złego początki.
      To była wiosna 2016 r. Majówka nad Wartą poniżej zapory Jeziorsko. Ze spinningiem uzbrojonym na bolenie bezskutecznie biczowałem wodę próbując trafić przynętą przed pysk żerującej rapy, zresztą chyba nawet nie jednej kręcącej się w okolicy. Niestety trudno było trafić dokładnie przed nos złośliwie omijających moją przynętę srebrnych torped. Trzy godziny bez efektu.
      Opodal wędkował inny spinningista i dostrzegłem, że w tym czasie wyholował trzy boleniska. Jego zestaw wyglądał trochę dziwnie, z daleka jakby odwrócony do góry kołowrotkiem. Zwinąłem swoją wędkę i postanowiłem podejść bliżej. Kolega po kiju dostrzegł moje zainteresowanie i również przerwał rzuty. Okazał się bardzo miły i nie krył źródła swoich sukcesów. Jego zestaw wyglądał faktycznie dziwnie. Kołowrotek to był multiplikator czyli coś w rodzaju morskich „kołowrotów” z ruchomą szpulą, ale znacznie mniejszy. Zamocowany był na „grzbiecie” wędziska, a uchwyt pod spodem miał pazur, który stabilizował chwyt dłoni. Conajmniej śmiesznie wyglądały przelotki biegnące wzdłuż „kręgosłupa” kijka również podobnie do ciężkich wędzisk morskich, ale w porównaniu do kijków spinningowych były niemal mikroskopijne. Największa z nich miał średnicę wewnętrzną mniej niż 10mm, a oglądanie szczytowej przez lupę nie byłoby przesadą. Nazywał ten zestaw castingiem. Sukces w łowieniu boleni polegał na celności rzutów. Przynęta każdorazowo lądowała tam gdzie mój nowy znajomy chciał ją umieścić, co było nieosiągalne spinningiem.
      Efektem tego spotkania był mój pierwszy zestaw castingowy, który dotarł do mnie w dwa tygodnie później:
      wędzisko OKUMA Black Rock Casting 10-35g/213cm, DAIWA Tatula TWS100HSL. Zaczęła się nauka rzutów. Nie miałem instruktora, który korygowałby moje błędy, starałem się tylko na tyle naśladować wcześniej napotkanego castingowca, na ile udało mi się zapamiętać to co podpatrzyłem. Oczywiście skutki mojej indolencji nie dały długo na siebie czekać. Już w pierwszym rzucie nieumiejętność moja objawiła się przepięknym „gniazdem” splątanej niemiłosiernie linki, ale nie zniechęciło mnie to i po niemal półgodzinnej walce z plątaniną udało mi się przywrócić użytkowość zestawu. W kolejnych rzutach już było nieco lepiej, choć nie uniknąłem kolejnych gniazd, tyle że już nie tak efektownych jak to pierwsze. Za to w którymś z kolejnych rzutów, plącząca się linka tak ostro zahamowała, że Alga 3 pożegnała się ze mną odlatując samodzielnie w siną dal.
      Pierwszy dzień mojego 5-godzinnego castingowania ukończyłem utratą trzech blach i opanowaniem sposobu wykonywania rzutów na tyle, że ostatnie dwie godziny to były już tylko po trzy gniazda/h.
      Tak się zaczęło. Na chwilę obecną mój arsenał zestawów castingowych składa się z 6 wędzisk, począwszy od cw 1-4g, a kończąc na cw 10-35g (cięższe zestawy nie przypadły mi do gustu) w tym trzy rękodzielnicze, wykonane na zamówienie według określonych przeze mnie parametrów oraz 6 multiplikatorów spasowanych na stałe z wędziskami.
       
      Wędzisko.
      Po pierwsze, tradycyjnego spinningu nie ma potrzeby opisywać, bo „jaki jest każdy widzi” i byłoby z mojej strony nieetyczne wykładanie czegoś, czego nie praktykuję od niemal 7-lat. Po drugie casting to też spinning, tylko że „do góry nogami”.
      Standardowy, dostępny na rynku wędkarskim kij castingowy – w odróżnieniu od spinningu uzbrojonego w przelotki „na brzuszku” – jest uzbrojony w przelotki „na pleckach” wzdłuż kręgosłupa, jednak nie zawsze. Otóż doświadczenie wykazało, że lepiej funkcjonują wędziska uzbrojone „spiralnie”. Polega to na zamocowaniu pierwszej (patrząc od strony rękojeści) przelotki „na pleckach”, a następnych odchylonych stopniowo w bok, aż do zamocowania przelotki szczytowej w sposób tradycyjny dla spinningu, czyli „na brzuszku”. Na życzenie klienta, takie „spiralne” zbrojenie stosują rękodzielnicy (rodbuilderzy). Dość często również w ten sposób dokonuje się przeróbek standardowo uzbrojonych wędzisk. W zakresie fizyki i dynamiki jestem kompletnym dyletantem, ale przyjmuję jako aksjomat opinie bardziej zorientowanych w temacie kolegów, że uzbrojenie spiralne ma pozytywny wpływ na funkcjonalność wędziska.
      Kolejną różnicą pomiędzy tradycyjnym kijkiem spinningowym, a castingowym jest budowa uchwytu kołowrotka. Jak wszystkim wiadomo, kołowrotek jest mocowany od spodu, czyli znowu „na brzuszku” wędziska i wędkarz zazwyczaj trzyma wędkę tak (za wyjątkiem zestawu muchowego), że stopka kołowrotka sytuuje się między palcami (wskazujący i środkowym, lub środkowym i serdecznym). Uchwyt castingowy ma zupełnie inną budowę. Zasadniczą różnicą jest usytuowanie gniazda mocowania kołowrotka w górnej części uchwytu, a więc znowu „na pleckach”, dokładnie w linii kręgosłupa wędziska. Druga różnica to tak zwany „pazur” na dolnej stronie uchwytu. Zazwyczaj sytuuje się on w podobny sposób jak stopka kołowrotka w tradycyjnym spinningu. Pazur ma za zadanie stabilizację uchwytu w dłoni, gdyż kciuk z zasady nie obejmuje uchwytu, ponieważ ma inne zadanie niż w spinnigu, a mianowicie kontrolę szpuli i linki wysnuwanej z multiplikatora, zatem w fazie rzutu spoczywa na szpuli, a podczas zwijania linki, zazwyczaj na „karoserii” multiplikatora. Ponadto dolnik castingu jest z reguły znacznie krótszy od dolników spinningowych, pewnie ma to związek z wyważeniem zestawu ale tutaj znowu mają zastosowanie prawa fizyki i dynamiki, więc jako dyletant w tej dziedzinie nie podejmuję się wytłumaczyć tej różnicy.
      Następną różnicą jest długość całkowita wędziska. Z zasady casty są znacznie krótsze niż kijki spinningowe o podobnych parametrach. Gdy przy wędkowaniu z brzegu spinningi osiągają długości 270-300 cm, a nawet więcej, to tradycyjne kijki castingowe oscylują w granicach +/- 200 cm. Należy domyślać się, że wynika to z tradycji importowanej z USA, gdzie castów używa się głównie do wędkowania ze środków pływających, gdzie zbyt długie wędzisko byłoby bardziej zawadą niż udogodnieniem. Inna sprawa, że wędzisko castingowe długości 180/200 cm pozwala na osiąganie odległości rzutu porównywalnych z klasycznymi spinningami 240/270 cm. Pewnie kłaniają się tu znowu prawa fizyki i dynamiki itd. Ostatnio pojawiają się na rynku standardowe wędziska castingowe przekraczających 260 cm, czego przykładem są kijki JAXON Grey Stream Cast, które mierzą 265 cm, ale są to, jak na razie, wędziska średnio ciężkie, przystosowane do przynęt w zakresie 10-35g, a więc jeśli nasze „chciejstwo” wymaga wędziska lżejszego lub cięższego, pozostaje zamówienie takowego u rodbuildera.
      Ostatnią znaczącą różnicą pomiędzy wędziskiem spinningowym, a castingowym – o czym już wspominałem – jest wielkość przelotek. Zasadą jest, że pierwsza przelotka w spinningu jest duża, pierścień jej jest osadzony na wysokiej stopce, a średnica wewnętrzna osiąga, a nawet przekracza często 300 mm. Wynika to ze znacznej odległość szpuli kołowrotka od blanku i konieczności w miarę wyrównania przebiegu linki. Przelotki castingowe są malutkie, a szczytowe wręcz mikroskopijne, Wynika to z faktu, iż linka wysnuwana z multiplikatora przebiega bardzo blisko blanku, więc wielkość pierwszej przelotki nie musi niwelować znacznego skosu jej trasy pomiędzy wodzikiem multiplikatora a przelotką.
       
      Multiplikator.
      Jedną z różnic technicznych pomiędzy kołowrotkiem o stałej szpuli, a multiplikatorem jest ułożenie i linia przebiegu linki. W stałoszpulowcu linka na samym początku swojej drogi jest załamana pod kątem prostym na rolce kabłąka, co ma znaczący wpływ na jej trwałość. Wystarczy żeby pod rolkę dostało się mikroskopijne ziarnko piasku lub inne zanieczyszczenie powodujące opory na jej osi, a w skrajnym przypadku jej całkowite zatrzymanie. Niewiele czasu potrzeba wówczas żeby podczas zwijania linki, a zwłaszcza przy holowaniu walecznej lub dużej ryby rolka zaczęła się nagrzewać od tarcia linki, a w konsekwencji nadtopienie żyłki, lub przetarcie włókien plecionki. W pewnej chwili pozostaje nam tyle linki ile zdążyliśmy nawinąć, a reszta odpływa sobie z nurtem rzeki lub dryfuje sobie zgodnie z ruchem falowania wody stojącej. Nie dość tego, linka którą pozostała na szpuli, skutkiem przegrzania/przetarcia nadaje się wyłącznie do kosza. Pomijam już utratę złowionej ryby a ponadto nierzadko śmiertelne „zakolczykowanie” złowionego okazu. Drugim niekorzystnym zjawiskiem jest systematyczne skręcanie się linki nawet gdy producent zachwala kołowrotek sugerując, że zastosowana rolka jest „antyskręceniowa”, co niestety w znacznym stopniu stanowi tylko chwyt marketingowy, a za tym podstawę do zastosowania wyższej ceny.
      Te wady w znacznym stopniu są wyeliminowane w multiplikatorze. Podstawowe znaczenie ma tu prostolinijność przebiegu linki. Istnieje pogląd, że linka również podlega tarciu przez wodzik, co nie ulega wątpliwości, ale zjawisko to jest niewspółmierne z tarciem rolki kabłąka i w znacznej mierze jest porównywalne z tarciem jakie wywołują przelotki, a to zjawisko zachodzi z zasady w większym bądź mniejszym stopniu niemal we wszystkich metodach wędkarskich. Liniowy przebieg linki i ten sam kierunek przebiegu linki podczas zarzucania przynęty jak i jej zwijania ogranicza zjawisko skręcania linki. Nie uniknie się go przy stosowaniu przynęt wirujących, ani podczas holowania ryby, która wykonuje skoki i koziołki w celu uwolnienia się, ale to zjawisko też jest nieuniknione we wszystkich metodach wędkarskich.
      Znaczącą różnicą pomiędzy obydwoma typami kołowrotków jest zalecane wypełnianie szpuli plecionką. Otóż w stałoszpulowcu zaleca się wypełnienie szpuli do poziomu 1-2mm poniżej rantu szpuli. Nadmierna ilość linki może, a nawet na pewno będzie powodować tworzenie się gniazd, natomiast zbyt niski poziom napełnienia będzie miał i to często znaczący wpływ na skracania odległości, na jaką można będzie zarzucić przynętę. W przypadku multiplikatora podobnie niekorzystne będzie nadmierne wypełnienie szpuli, co będzie skutkować trudnymi do rozplątania gniazdami, ale może mieć również skutki znacznie boleśniejsze niż gniazda, a mianowicie nawijanie plecionki pod szpulę, co w skrajnym przypadku może skutkować nawet uszkodzeniem osi szpuli i w konsekwencji innych elementów konstrukcyjnych. Natomiast niepełne nawinięcie będzie miało skutek odwrotny do stałoszpulowca – wzrostu odległości rzutów i ułatwieniem w obsłudze lżejszych przynęt. Jest to wynikiem zmniejszenia masy całkowitej szpuli wraz z nawiniętą linką. Dla zestawów UL i XUL wręcz zaleca się ograniczenie ilości plecionki do około 50 m, jak wiadomo mniejsze ryby zazwyczaj łatwiej wyholować, więc taka ilość linki wystarczy zarówno na osiągnięcie dostatecznej odległości rzutu i potencjalne „wyciągnięcie” kilku metrów przez walczącą rybę.
      Podstawową różnicą między tradycyjnym kołowrotkiem ze szpulą nieruchomą, a multiplikatorem jest „nieruchomość” szpuli w stałoszpulowcu, a obracająca się i to czasem z zawrotną prędkością, szpulka multiplikatora. Otóż przy wyrzucie przynęty, jak zapewne wszystkim wiadomo, w stałoszpulowcu szpula nie wykonuje żadnego ruchu, a ciężar przynęty wysnuwa linkę odwijając ją pętlami ze szpuli. W multiplikatorze, podobnie jak w starodawnych „katuszkach” i kołowrotkach muchowych, linka wysnuwając się obraca szpulę. W tym tkwi cały problem, czyli złośliwy diabełek. W stałoszpulowcu linka wysnuwa się tak długo, jak długo ciągnie ją bezwładność przynęty lecącej w wyniku siły naszego zarzucenia i dynamiki wędziska. W multiplikatorze do siły zarzucenia, dynamiki wędziska i bezwładności przynęty dochodzą jeszcze dwa czynniki. Po pierwsze bezwładność hamująca obracającej się szpuli i drugi bezwładność obrotowa szpuli w momencie gdy przynęta przestanie wysnuwać linkę (opadnie do wody lub zawiesi się na elementach otaczającej nas przyrody). Ten drugi czynnik jest jednym z najniebezpieczniejszych, stałym kłopotem i troską castingowca. Stąd pewne skomplikowanie budowy multiplikatora. Otóż, gdy stałoszpulowiec ma w zasadzie tylko jeden hamulec, który ustawiamy stosownie do ciężaru, waleczności holowanej ryby i wytrzymałości linki, to multiplikator ma zazwyczaj aż trzy hamulce mechaniczne, a właściwie nawet cztery, ale o tym czwartym potem.
      Pierwszy z nich regulowany pokaźnych rozmiarów pokrętłem gwiazdkowym umieszczonym na tej samej osi co korba, służy dokładnie tym samym celom co hamulec stałoszpulowca i opis jego funkcji i obsługi możemy sobie darować, gdyż są doskonale znane zarówno spinningistom, jak i grunciarzom. Zajmiemy się więc dwoma pozostałymi.
      Drugim hamulcem jest tak zwany hamulec docisku szpuli. Reguluje się go niewielkim pokrętłem umiejscowionym po tej samej stronie co hamulec holowniczy i z zasady w miejscu takim, że trudno się do niego dostać, bo rozległe ramiona gwiazdy regulującej hamulec główny, dość skutecznie ten dostęp utrudniają. Mechanizm ten pełni dwie funkcje:
      jak sama nazwa wskazuje, dociska szpulę niwelując jej boczne luzy, po mocniejszym dokręceniu hamuje szpulę podczas rzutu. Konstrukcja tego hamulca jest dość prymitywna, jest to zwykła śruba przechodząca przez całą szpule z nakrętką na końcu, którą skręcając, dociska się szpulę coraz mocniej do obudowy multiplikatora. Hamulec ten ma jedną zaletę:
      przy odpowiednim mocnym skręceniu, samoistnie potrafi też zatrzymać szpule, po wpadnięciu przynęty do wody; i trzy wady:
      wymaga zwiększonej siły koniecznej do rozkręcenia szpuli, przy dużych prędkościach jest niezbyt skuteczny, a ustawienie go na tym poziomie aby skutecznie hamował szybko obracającą się szpulę, sprawi że szpula będzie się niemal od razu zatrzymywała przy mniejszych prędkościach, co mocno skróci rzuty, powoduje opór także przy prowadzeniu przynęty, co niepotrzebnie męczy rękę wędkarza. Analogią do docisku szpuli jest hamulec ręczny w samochodzie:
      jest przydatny w samochodzie? Jest; możesz nim zahamować samochód? Możesz; jest to efektywne hamowanie? Nie! Aby wykorzystać jego funkcje w jak najlepszym zakresie należy w pierwszym rzędzie ustawić go tak, aby zlikwidować boczne luzy szpuli, ale to tak „na styk”. Następnie – szczególnie gdy raczkujemy – po założeniu przynęty dokręcić go z wyczuciem tak, aby przynęta samoistnie wysnuwała linkę pod własnym ciężarem, ale bardzo powoli co wiąże się z koniecznością jego regulacji przy każdej wymianie przynęty. Bardziej doświadczeni kastingowcy, sprawnie posługujący się kciukiem, mogą sobie tę drugą „operacje” darować.
      Trzecim rodzajem hamulca zastosowanym najpóźniej w trakcie rozwoju konstrukcji multiplikatorów, jest hamulec rzutowy występujący w trzech wersjach:
      magnetyczny – charakteryzuje się liniowym przyrostem siły hamowania, przez co zapewnia dobrą kontrolę zarówno w czasie lotu przynęty, odśrodkowy – siła hamowania wzrasta o wiele agresywniej, w porównaniu do hamulca magnetycznego, doskonale kontroluje start rzutu gdy szpula obraca się najszybciej, wraz ze zwolnieniem obrotów szpuli działa z mniejszą siłą niż hamulec magnetyczny, hybrydowy – oznacza najczęściej zastosowanie obydwóch powyższych hamulców w jednym modelu multiplikatora. Trudno byłoby, a uważam że nawet jest wręcz niemożliwe stwierdzenie, który z tych hamulców jest lepszy, gdyż żaden z nich nie jest ani lepszy ani gorszy – są po prostu inne. Magnetyk oferuje dobrą kontrolę na każdym etapie rzutu. Nawet jak szpula obraca się już wolno, przed samym wpadnięciem przynęty do wody. Odśrodkowy oferuje większą siła hamowania, gdy szpula obraca się bardzo szybko, sam start szpuli i moment zaraz po jej puszczeniu. Jednak gdy już szpula zwolni a przynęta zbliża się do wody, siła hamowania jest sporo słabsza niż w wypadku magnetyka. Przekłada się to na trochę większe odległości rzutowe (szpula jest mniej hamowana) ale kosztem mniejszej kontroli a więc i większego ryzyka splątań. Na wybór hamulca przede wszystkim wpływają styl rzucania i doświadczenie. Hamulec magnetyczny preferowane jest przez osoby które rzucają spokojnie i płynnie, cenią sobie dobrą kontrolę przez cały rzut, nie chcą lub jeszcze nie potrafią korzystać z kciuka i potrzebują większej samodzielności multiplikatora gdy szpula mocno zwalnia. Hamulec odśrodkowy wybierany jest przez osoby, które rzucają dynamicznie i potrzebują dużej siły hamowania na początku rzutu a małej w późniejszym etapie. Jest też częściej wybierany przez wędkarzy bardziej doświadczonych, którzy potrafią używać kciuka, zależy im bardziej na mniejszych siłach hamowania podczas lotu przynęty, co w pewnym stopniu wydłuża odległości, na które można zarzucić przynętę. Czy oznacza to, że początkujący fanatyk castingu powinien używać modeli z magnetycznym hamulcem a jak nabierze doświadczenia z odśrodkowym? Taka klasyfikacja byłaby z gruntu fałszywa. Nie ma niczego złego w poczęciu zauroczenia castingiem od odśrodkowego hamulca albo pozostaniu przy magnetycznym jeśli taki bardziej pasuje. Jest to wyłącznie kwestia indywidualnych preferencji. Najlepiej sprawdzić obydwa systemy, aby wędkarz mógł SAM zobaczyć, którym lepiej się rzuca.
       
      Kciuk.
      Wcześniej wspominałem kilkakrotnie o „kciuku”, a dlaczego? Jest to czwarty, moim zdaniem najważniejszy „hamulec” jakim posługuje się spinningista stosujący metodę castingową. Kciuk wykonuje pracę wspomagającą docisk szpuli, a moim zdaniem nawet priorytetową:
      przy starcie szpuli zapobiega nadmiernemu rozpędzeniu się jej ruchu obrotowego, wyhamowuje prędkość obrotową szpuli pod koniec lotu przynęty, zatrzymuje szpulę przed opadem przynęty do wody w wybranym miejscu. Kciuk nie posiada największej wady docisku, po wykonanym rzucie zdejmujemy kciuk ze szpuli i przy zwijaniu przynęty nie ma żadnych dodatkowych oporów. Dla tego sprawnie operując kciukiem, docisk szpuli ustawiamy tak – o czym wspomniałem przy docisku szpuli – żeby wyeliminować jedynie luzy boczne szpuli. Znam castingowców, którzy mają to również w „du...żym poważaniu” i szpula w ich multiplikatorach lata na boki jak po przysłowiowym „... pustym sklepie”. Osobiście nie zalecam tego, gdyż w przypadku luzów bocznych zachodzi niebezpieczeństwo zsunięcia się linki pod szpulę, a to może zagrażać nawet uszkodzeniem multiplikatora. Kciukiem kontroluje się cały rzut. Powinno się go trzymać nad szpulą i pozwolić aby niemalże ją ocierał. Dzięki temu wędkarz jest w stanie natychmiast wyczuć gdy pojawiają się luźne zwoje. Wtedy nawet lekkie dotknięcie palca do szpuli, hamuje nadmiernie rozpędzoną szpulę, co skutecznie zapobiega splątaniom, a tym samym powstaniu bardziej lub mniej „efektownych” gniazd. Drugą korzyścią „używania kciuka” jest możliwość umieszczenia przynęty w wodzie celnie, niemal co do centymetra, zatrzymując ją tuż przed linią trzcin lub powoli spowalniając szpulę, aby przynęta cicho spadła przed obiecującym dołkiem w małej rzeczce.
      Ostatnią ale nie najmniej ważną sprawą jest sam początek rzutu a mianowicie puszczenie szpuli. Sporo osób się na tym wykłada, nie rozumiejąc działania multiplikatora. Podczas gdy przy spinningu starczyło puścić palec trzymający linkę, w przypadku castingu skończy się to zazwyczaj na gwałtownej brodzie zaraz po wypuszczeniu przynęty.
      Kciukiem nie steruje się zero-jedynkowo, szpulę należy puszczać z wyczuciem. Najłatwiej porównać to do działania sprzęgła w samochodzie. Gdy ruszasz spod świateł nie można gwałtownie puścić sprzęgła, silnik od razu zgaśnie, puszcza się je z równoczesnym dodaniem gazu co zapewnia płynne ruszenie. Przy zarzucaniu castingiem jest dokładnie tak samo! Wystarczy wyobrazić sobie że puszczanie szpuli kciukiem to sprzęgło a wymach wędką to dodanie gazu. Gwałtowne poszczenie szpuli powoduje, że dostaje ona “strzał” od przynęty, który od razu spowoduje splątanie. Efektem jest gwałtowne wyhamowanie lotu przynęty czego najmniej szkodliwym skutkiem będzie natychmiastowe opadnięcie przynęty do wody, a w najgorszym przypadku jej urwanie i poszybowanie w „siną dal”. Dodatkowym skutkiem w obydwu przypadkach będzie efektowne gniazdo, do którego likwidacji nadzwyczaj często będą konieczne nożyczki i skutkiem tego utrata kilku, a nawet kilkunastu metrów cennej linki. Zatem nie zapominajmy o kciuku!
       
      Jak rozpocząć.
      W tym temacie zdania są podzielone, przy czym dominuje pogląd, żeby zaczynać od ciężkiego zestawu, czyli wędziska o dolnej granicy ciężaru wyrzutu powyżej 40, a nawet 60g. Zwolennicy tej teorii tłumaczą to większą łatwością zarzucania ciężkich przynęt i w wyniku tego ograniczenia niebezpieczeństwa tworzenia się gniazd. Jest też choć chyba najrzadziej prezentowany pogląd, żeby startować od niskich ciężarów, w zakresie CW poniżej 10 g, motywowany tym, że jak się uczyć to od metod najtrudniejszych, wówczas lekko przechodzi się do łatwiejszych.
      Nie jestem zwolennikiem pierwszej, a wręcz przeciwnikiem drugiej. Rozpoczynanie od tych ciężkich zestawów sprawiających, iż nauka pójdzie gładko może wywołać u adepta castingu poczucie łatwizny i zadufania. Jakież może być rozczarowanie, gdy zejście do zestawu w zakresie 5-20g będzie wymagało ponownego opanowania techniki rzutów, a efektowne gniazda plecionki będą wymagały przy ich likwidacji użycia nożyczek. Jeszcze gorzej może być przy rozpoczynaniu zabawy castingowej od niskich CW, gdyż opanowanie techniki jest trudniejsze i może doprowadzić wręcz do zniechęcenia i zaniechania dalszych prób. Poza tym w castingu, który jest sam w sobie drogi, wydatki związane z nabyciem sprzętu UL, to naprawdę spory wydatek.
      Osobiście proponuję zacząć „od środka”, czyli od wędziska średniego w zakresie cw około 10-40g. Opanowanie techniki użytkowania takiego zestawu, w okresie rozwoju pozwoli na bezproblemowe przejście do zestawów ciężkich i stosunkowo łatwe i przyjemne zejście z ciężarem w dół. Tak ja zaczynałem (wędzisko 10-35g) i bez większych kłopotów przebrnąłem obniżenie ciężaru, tak że obecnie obsługa zestawu 1-4g nie sprawia mi żadnych kłopotów. Początkowo podjąłem również próby z wędziskiem 40-60g, ale jakoś mnie to nie bawiło, być może dla tego, że w odwiedzanych przeze mnie łowiskach ryby zainteresowane takimi przynętami są rzadkością, a zestaw odpowiednio do swoich warunków wagowych dość szybko męczył.
       
      Czym rozpocząć.
      Jak wspomniałem wcześniej, sprzęt castingowy nie należy do najtańszych, ale jeśli chce się w to bawić na poważnie, to trzeba nieco głębiej sięgnąć do kieszeni niż przy zaopatrzeniu w tradycyjny sprzęt spinningowy. Z czystym sumieniem mogę polecić adeptowi castingu zestaw składający się z wędziska DRAGON Black Rock II c.w. 10-35 g, dł. 213 cm i multiplikatora DAIWA Tatula 100, co łączy się z wydatkiem około 1.200.- zł. Nie jest to mało i można znaleźć podobne zestawy nawet w granicach połowy tej kwoty, są jednak dwa „ale”:
      tani zestaw nie gwarantuje właściwych, a czasem nawet zadowalających parametrów technicznych i zwłaszcza przy nieumiejętnym użytkowaniu przez początkującego castingowca, bardzo łatwo może „się uszkodzić”, w przypadku zniechęcenia tą metodą tani zestaw jest niesprzedawalnym „zalegaczem”, a wydane na niego pieniądze są stracone bezpowrotnie. Teraz plecionka. Wbrew obiegowej opinii, iż grubość plecionki nie ma w castingu takiego wielkiego znaczenia jak w tradycyjnym spinningu i może ona być grubsza niż wskazywałyby na to parametry zestawu, zgadzam się z tym poglądem tylko częściowo. Plecionkę zawsze należy dostosowywać do parametrów (mocy/wytrzymałości) zestawu. Dla tego, jeśli chodzi o wyżej przedstawiony zestaw jestem skłonny zalecać linkę o wytrzymałości kompatybilnej z mocą wędziska, czyli o „oczko” niżej niż jego moc. Zatem przyjmując, że wspomniane wędzisko dysponuje mocą około 16/18 lbs, sugerowałbym zastosowanie linki o deklarowanej wytrzymałości 15 lbs. Ostatnio doświadczeni koledzy castingowcy zarekomendowali mi plecionkę KASTKING Super Power 15 lbs (teoretycznie 0,14 mm, niestety nieco przegrubiona, oceniłbym ją na 0,18 mm), którą zakupiłem na Aliexpress w cenie niespełna 45.- zł za 300m i tą linkę polecałbym do wyżej opisanego zestawu. Gdyby były kłopoty z jej zakupem na Aliexpress (dostępna jest również na Allegro, ale w dwukrotnie wyższej cenie), proponuję MIKADO Nichonto Fine Braid 0,14 mm, będzie ona wytrzymałością mniej-więcej odpowiednikiem tej chińskiej, niewiele droższa, niestety o około 20% grubsza.
      Wybierając się z takim zestawem na ryby można spodziewać się brania szczupaka, zatem bezwzględnie należy pamiętać o przyponie. Z dostępnych na rynku, najbardziej odpowiadają mi przypony DRAGON Surftrand 7x7 lub x19. Trzeba też pamiętać, że szczupak, nawet niewielki ma wielką paszczę i potrafi dość głęboko zassać przynętę, wię przypon zdecydowanie nie powinien być krótszy niż 30 cm.
       
      W końcu nad wodę!
      Moich 5 przykazań dla adeptów castingu:
      Pamiętaj, że zestaw castingowy, to też spinning, ale casting. Nie wykonuj zamachów zbyt dynamicznych, raczej bardziej obszerne. Stosuj rzuty boczne, nie znad głowy – przynajmniej na początku nauki. Przy przejściu na rzuty znad głowy lekko obróć zestaw, tak by multiplikator był zwrócony w twoim kierunku. Pamiętaj, że twój kciuk, to najważniejszy, najczulszy i niezbędny hamulec zestawu.

    • ryukon1975
      Człowiek dziś nieustannie do czegoś dąży. Wyżej, lepiej, szybciej. Są to duże cele życiowe jak i drobiazgi, dziś mogę chcieć kupić buty, jutro coś dobrze zjeść a pojutrze "tylko" wypocząć czy wyjść na ryby. Jak widać nie koniecznie muszą to być rzeczy materialne. Żeby do wszystkiego dojść człowiek musi podejmować decyzje, często szukać kompromisów. Jedną z podstawowych i zarazem pierwszych decyzji na drodze do celu w wędkarstwie jest wybór sprzętu.
      Wybór sprzętu nie jest prosty. Jest wręcz bardzo trudny szczególnie dziś. Ogrom sprzętu na rynku, reklamy i nieustający nacisk na klienta sprawia że wędkarze często się gubią. Przestają widzieć różnicę pomiędzy tym czego chcą a tym czego potrzebują. Jednym z najlepszych tego przykładów jest posługiwanie się tak zwaną rozmiarówką. Przykładowo ktoś pisze że łowi płocie na hak nr 14 z białymi robakami jako przynętą. Można tak było pisać dwadzieścia lat wstecz ale nie dziś. Dziś hak nr 8 firmy A mieści się na paznokciu zaś ósemka z firmy B pozwoliłaby zatrzymać nawet dużego człowieka szczególnie gdyby miał małą tolerancję na ból. Ktoś bez wiedzy robiąc zakupy w internecie kupi kilka opakowań haków zanim trafi na właściwe.

      W asortymencie kołowrotków powstał identyczny bałagan. Kołowrotek wielkości 3000 może ważyć 200 g a inny 330 g a ciągle jest wielu wędkarzy którym nie przeszkadza tak duża różnica w faktycznych rozmiarach i związanej z tym mocy. Szpula pierwszego ma pojemność 200 m żyłki 0,30 mm, nic to że ta żyłka waży prawie tyle co ten kołowrotek a jej wytrzymałość przekracza kilka razy moc jego hamulca. W najmniejszym stopniu poza rozmiarem podanym przez kogoś z danej firmy nie zwracają uwagi na takie rzeczy jak masa kołowrotka oraz pojemność szpuli w celu określenia faktycznych rozmiarów i celów do jakich można go użyć. Właśnie te rozmiary są potrzebne podczas doboru zestawu. Jedyna rzecz w jakiej większość firm była zgodna to odjęcie od kołowrotków zapasowej szpuli która kiedyś była standardem nawet w najtańszych modelach. Dziś zakup dodatkowej szpuli potrafi stanowić czterdzieści procent wartości nowego kołowrotka.
      Trudno też wskazać konkretne modele sprawdzone na dłuższym dystansie czasu. Mamy obecnie początek roku. Pojawi się sporo tzw. "nowości" jedyne co je łączy to cena nieadekwatna do ich wartości. Za 2-3 lata będą tańsze o połowę a za 5 lat znikną z rynku a na ich miejsce pojawią się kolejne. Zostaną wycofane z ofert i produkcji zanim zostaną ocenione, taki cykl trwa już od wielu lat. Piszę tu oczywiście o sprzęcie niższej i średniej półki. W żaden też sposób nie chcę też umniejszyć jakości tym wędziskom, pewnie i są dobre jak i ich poprzednicy. Prawdziwe nowości są również ale dostępne dla nielicznych głównie z powodu ceny. Rewolucje głownie w zakresie materiałów też z pewnością są możliwe. Jednak żadna firma nie wprowadzi technologii na które będzie stać jednostki a w związku z tym się nie sprzedadzą. Rynek to potwierdza, są w sprzedaży wędziska w cenie pięciu czy dziesięciu tysięcy a nawet droższe, jakoś niewiele osób się na ich temat wypowiada.
      Pomijam wszelkie nazwy firm bo właśnie one (nazwy nie firmy) sprawiają że zazwyczaj młodzi zapatrzeni w nie kupują nie to co potrzebne jak wspomniałem na początku ale to co głośne. Często sprawia to że młody wędkarz nie kupi tego czego potrzebuje ale to co chce mieć z zupełnie innych przyczyn. Nic też nie napiszę na temat ceny wędzisk. Cóż można napisać ocenach jak ten sam kołowrotek kosztuje na Aliexpress 204 zł a na Allegro 1250zł? Jeśli plecak kosztuje 85 zł a ten sam z logo firmy dwa razy tyle? Każdy musi to ogarnąć sam. Ogólnie sprzęt na rynku jest dziś dobrej i w miarę porównywalnej jakości. Najważniejsza jest umiejętność wyboru tego sprzętu dla swoich potrzeb. Dlatego już tylko indywidualnie od wędkarza zależy jakie elementy wędki kupi i jak będzie wyglądała wędka w końcowym efekcie. Zaś fakt czy ktoś wydaje na sprzęt i wędkarstwo ogólnie 2 000 zł rocznie czy też tygodniowo to już sprawa w którą się nie powinno wnikać.
      Trudno też wskazać konkretne modele sprawdzone na dłuższym dystansie czasu. Mamy obecnie początek roku. Pojawi się sporo tzw. "nowości" jedyne co je łączy to cena nieadekwatna do ich wartości. Za 2-3 lata będą tańsze o połowę a za 5 lat znikną z rynku a na ich miejsce pojawią się kolejne. Zostaną wycofane z ofert i produkcji zanim zostaną ocenione, taki cykl trwa już od wielu lat. Piszę tu oczywiście o sprzęcie niższej i średniej półki. W żaden też sposób nie chcę też umniejszyć jakości tym wędziskom, pewnie i są dobre jak i ich poprzednicy. Prawdziwe nowości są również ale dostępne dla nielicznych głównie z powodu ceny. Rewolucje głownie w zakresie materiałów też z pewnością są możliwe. Jednak żadna firma nie wprowadzi technologii na które będzie stać jednostki a w związku z tym się nie sprzedadzą. Rynek to potwierdza, są w sprzedaży wędziska w cenie pięciu czy dziesięciu tysięcy a nawet droższe, jakoś niewiele osób się na ich temat wypowiada. Tyle uwag ogólnych na temat dzisiejszego rynku.
      Niżej napisałem kilka zdań na temat doboru sprzętu na przykładzie wędziska. Jako że nie sposób ogarnąć kije do wszystkich metod i technik w jednym tekście oprę się na przykładzie ciężkiego feedera do połowów w rzece w trudnych wiosennych warunkach które właśnie się zbliżają. Wiele z tego co tu napiszę można z pewnością odnieść do wyboru wędzisk w ogólnym tego znaczeniu. Tu właśnie jawi się pole do myślenia i działania dla wędkarza. Od tego jakie podejmie decyzje zależy czym i jak będzie łowił oraz jak się z tym będzie czuł przez ten często długi czas.
      Od czego zacząć warunki a potrzeby        
      Wiosenna rzeka stawia dla wędki gruntowej w tym przypadku feedera naprawdę duże wyzwanie. Najczęściej podniesiony stan wody czyli ogólnie spora głębokość jak i uciąg wody. Należy brać pod uwagę że dodatkowo ten nurt będzie wzbogacony poprzez liście które zalegają wszędzie od jesieni, patyki gałęzie i inne niespodzianki. W takiej właśnie wodzie chciałbym mieć możliwość swobodnego operowania ciężarkami o masie 150-200 g. Jest to wystarczający ciężar do położenia przynęty w okolicach brzegu i w zwolnionym nurcie przy wysokim stanie wody. W takich miejscówkach zazwyczaj przebywają wtedy ryby. Po pierwsze mają tu pokarm wymywany przez nurt z brzegu i naturalnie zajmują takie stanowiska. Po drugie nie tracą zbędnie energii która byłaby potrzebna do ciągłego przebywania w głównym nurcie co też jest ich naturalnym zachowaniem. Główny nurt zaś jest wtedy pusty i jałowy.
      Wędzisko w tym przypadku powinno spełniać kilka warunków. Pierwszy warunek kij musi mieć odpowiednią długość. Najczęściej wybierałem tu standardowe 3,9 m. Dzięki długości kija ograniczymy do minimum odcinek żyłki znajdujący się w wodzie. Pozwoli też ominąć nam wszelkie przeszkody przy brzegu a jest ich bardzo dużo. Jeszcze nie jest to letnia rzeka z wydeptanymi stanowiskami i ścieżkami które do nich prowadzą. Drugim warunkiem jest jego ugięcie czyli praca. Jeśli użyjemy tu wędziska miękkiego o ugięciu parabolicznym to masa ciężarka plus ogromna siła nurtu napierająca na żyłkę nawet nie wspominając o liściach i trawach które na niej się zbierają zamienią szybko to wędzisko w łuk. Sam widok takiego obrazu jest żałosny a próby zapanowania nad zestawem w takich warunkach źle dobranym kijem jeszcze tą klęskę pogłębiają. Daltago najlepsze są twarde kije progresywne. Warunek ostatni pomimo że wydawałoby się najważniejszy i powinien być wymieniony jako pierwszy to ciężar wyrzutowy wędziska. Potrzebny jest feeder bardzo ciężki nawet na tych jeszcze nie największych rzekach minimum to 180- 200 g. Mam na myśli oczywiście rzeki nie małe cieki o szerokości 3-5 m pomimo że i na takich wodach już feederem długości 3 m i ciężarze wyrzutowym 60 g nie da się raczej łowić.
      Kolejną rzeczą na jaką należy zwrócić uwagę jest materiał z jakiego wykonano wędzisko. W tym przypadku jest to CARBON 24T. Węgiel sprawdzony i używany od lat. Bardzo dobrze spisuje się przy wędziskach gruntowych. Bardzo mocny i odporny na urazy mechaniczne. Materiał stanowi o charakterze wędziska. Gdyby ktoś dał mi przykładowo do ręki spinning o cw do 10 g z Carbonu 24T (którym spokojnie bym rzucił przynętę o masie 20 g)  to bym go nawet nie brał pod uwagę ale tu piszemy zupełnie inną bajkę. Ważny jest też fakt że producent opisał kij prawidłowo, szczerze i prosto nie wymyślał niczego żeby mieszać  głowie potencjalnemu nabywcy.
      Wspomniany wyżej ciężar wyrzutowy jakby nie patrzeć jest już dość znaczny. Żeby więc całokształt budowy wędziska miał jakikolwiek sens musi być on poparty odpowiednim zbrojeniem. Użyte do tego komponenty powinny być bardzo mocne i prawidłowo zamontowane. Należy zwrócić uwagę na każdy z nich. Mocowanie kołowrotka który też będzie duży i ciężki musi być solidne. Bez fajerwerków to nie spinning UL o cw 5 g gdzie można się bawić w cudeńka. Przelotki najlepiej osadzone na trzech stopach. Grubościenny blank wykonany z mocnego materiału dobrze gdy wzmocniony jest już oplotem przy tej mocy. Przy ciężkiej gruntówce używa się już żyłek o sporej średnicy czasem innych rozwiązań w zestawach końcowych dlatego wskazane są przelotki o dużej średnicy na szczytówkach sygnalizacyjnych. Przy takich kijach lubię też jeśli dolnik jest wykonany z pianki EVA. Pozwala to na bezproblemowe utrzymanie go w czystości, zaś błoto i ogólnie brud to w wiosennym wędkarstwie gruntowym standard. Jest też znacznie trwalsza jak najlepszy nawet korek. Kluczowe elementy dodam na zdjęciach.
      Drugą poza łowiskiem sprawą jest główny cel łowienia czyli ryby.  Feeder sprawdzi się przy łowieniu większości ryb jakie występują w naszych rzekach. Klenie, jazie, leszcze, brzany jak i inne ryby średnich rozmiarów nie stanowią zaś żadnej przeszkody. Warunki o jakich piszę nie pozostawiają wędkarzowi wielkiego wyboru. Nikt rozsądny na wysokiej przybiórkowej wodzie nie będzie próbował nęcić wybranego gatunku. Musiałby przybić tą zanętę do dna żeby nad nią zapanować. Ogromna siła nurtu który który nosi wszystko we wszelkich kierunkach sprawi że ta zanęta zostanie rozmyta i rozłożona w miejscach których nie da się przewidzieć.
      Wybór padł na kij Delphin River Trophy NXT X-TREME długość 4,00 m cw 250 g. Jeśli ktoś zechce zobaczyć opis katalogowy i dane techniczne znajdzie je bez problemu. Dlatego nie będę kopiował i wrzucał tu bez potrzeby.






      Woda nie kłamie w swoim czasie prawdę powie
      Do tekstu najlepiej podejść spokojnie i z dystansem. Jak wiadomo sprzęt wiąże się z pieniędzmi a to już mieszanka bardzo złą. Wędkarstwo nie nauka ścisła gdzie jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź. Jednak i tu wszystko musi być wyważone. Wyważone tak jak to wędzisko. Oczywiście nie chodzi mi tu o wyważenie czysto fizyczne oparte na masie. W ten sposób nie da się kija wyważyć w żaden sposób i nikt tego nie robi. Środek ciężkości wypadnie w połowie masy którą stanowi kij bez względu czy jest to spinning 1,8 m czy bolonka długości 8 m. Pisząc że wędzisko jest wyważone mam na myśli że jego konstrukcja jest od podstaw przemyślana, uzbrojone jest we właściwe komponenty dzięki czemu stanowi pełny produkt końcowy. Wyrażenie wyważony ma kilka znaczeń więc każdy może wybrać według woli.
      Czy kij da radę i spisze się na miarę oczekiwań pokaże przyszłość. W końcu już prawie marzec będzie można zacząć prawdziwy sezon. Trzeba czymś zapełnić temat "Gruntowe 2023". Jeśli prognozy pogody się sprawdzą mam to mam nadzieję że długo nie trzeba będzie czekać. Kupowanie sprzętu to dopiero początek więc jeśli mnie wydry nad rzeką nie zjedzą ciąg dalszy nastąpi.

    • ryukon1975
      Sezon na szczupaka w pełni. Jednak nie znaczy to że wszyscy łowią. Wędkarze pochłonięci gatunkiem już od końca września okupują wody w poszukiwaniu tego drapieżnika. Inni z doskoku chwytają za spinning pomiędzy połowami gruntowymi. Przyszły pierwsze przymrozki więc na forach i portalach wędkarskich można zobaczyć już pierwsze zdjęcia miętusów. Innych gatunków ryby białej też nie brakuje pomimo że jest listopad temperatury ciągle wysokie. Poza tymi wszystkimi wędkarzami łowiącymi niezależnie od stosowanych technik jest jeszcze jedna grupa. Trudno na obecną chwilę nazwać ich wędkarzami jednak zaczynają o wędkowaniu myśleć. Właśnie od tych ludzi pada wiele pytań jakie ich nurtują na początku. Początek zaś wiąże się nieuchronnie z zakupem sprzętu.

      W związku z wspomnianym sezonem na szczupaka wielu przyszłych wędkarzy próbuje skompletować w miarę dobry zestaw na tą rybę w przystępnej cenie. Spróbuję napisać kilka podstawowych zdań jak to zrobić na przykładzie jednego ze swoich zestawów.
      Wędzisko
      Pierwszym z elementów zestawu jaki wybieram jest zawsze wędzisko. Właśnie do niego dopasuję kołowrotek, linkę i tak powstanie wędka. Wędzisko dla początkującego wędkarza musi posiadać odpowiednie cechy. Dobrze gdy jest to kij w miarę mocny, odporny na uszkodzenia mechaniczne, ogólnie trwały. Nauka to ciężki czas nie tylko dla wędkarza ale i sprzętu. Dlatego też nie ma powodów by mierzyć w drogie rzeczy. Początkowym zestawem celowałbym we wszystkie parametry średnio, bez skrajności. Czyli ciężar wyrzutowy nie duży jednak zbyt mały też być nie może. Szczupak wymaga przynęt odpowiedniej masy i wielkości. Podobnie z długością kija. Powinien to być zestaw że tak go określę pomimo że to nielubiane w tym temacie  słowo uniwersalny.

      Właśnie takie jest wędzisko Black Rock II 2,75 m, c.w. 7-30 g. Ciężar wędziska 173 g. Długość transportowa 141 cm. Dzielony dolnik wykonany z pianki EVA. Przelotki typu SiC w specyficznych niskich ramkach przylegających do blanku. Jest to materiał bardzo przyjazny dla początkujących wędkarzy ale i całkiem doświadczeni potrafią go docenić. Kij jest bardzo szybki co w porównaniu z jego budową daje naprawdę sporą moc do wykorzystania przez wędkarza. Przy uderzeniu w przynętę w opadzie naprawdę nie trzeba mocnego zacięcia. Wystarczy krótki dynamiczny ruch nadgarstkiem by skutecznie zaciąć rybę. Zakres masy przynęt które wędzisko najlepiej obsługuje to 10-30 g. Przynęty poniżej dolnego progu lekko słabo ładują wędkę i przenosi się to na mniejsze odległości rzutu. Można bez szkody dla wędziska  i komfortu łowienia przekroczyć górną masę przynęty, w niedużym zakresie do 5 g.

      Kwestie grafitów, taśm węglowych jakie użyto do budowy blanku pomijam. Niewiele to powie początkującemu wędkarzowi. Jeśli zaś ktoś będzie miał ochotę się zapoznać z tym tematem bez problemu znajdzie te informacje na wielu stronach.
      Kołowrotek
      Żeby prawidłowo dobrać kołowrotek należy powrócić do budowy wędziska. Wędzisko ma długość 2,75 m. Przy swojej długości i masie posiada stosunkowo krótki dolnik długości 26 cm. Dlatego by komfortowo łowić nie możemy do niego dobrać zbyt małego a przy tym lekkiego kołowrotka. Nie zagłębiając się już metafizyczne szczegóły powiem krótko. Kołowrotek do tego wędziska powinien ważyć 300-320 g. Jest to masa wielu modeli kołowrotków w rozmiarze 3000. Spośród kołowrotków wybrałem Ryobi Ecusima 3000Vi. Jest to kołowrotek obecny na rynku już kilka lat. Przy wyborze kierowałem się bardzo wieloma pozytywnymi opiniami jakie słyszałem i czytałem na jego temat. Kołowrotek prosty w budowie bez żadnych fajerwerków. Masa kołowrotka 302 g. Konstrukcja oparta na sześciu łożyskach kulkowych plus łożysko oporowe. Przełożenie 5,0:1, maksymalna masa hamulca 5 kg.

      Biorąc pod uwagę jego cenę kołowrotek naprawdę mocno mnie zaskoczył w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Elementy precyzyjnie dopasowane, bez najmniejszych luzów. Masywny rurkowy kabłąk. bardzo mocna sprężyna co słychać przy każdym jego zamknięciu. Precyzyjny hamulec i sprawna blokada biegu wstecznego. Według mnie to wszystko co jest potrzebne do spinningu, przynajmniej na początku.
      Plecionka
      Dlaczego nie padło słowo o żyłce tylko stanowczo plecionka? Plecionka po żyłce to postęp w wędkarstwie i póki co nie ma dla niej alternatywy w spinningu. Mam na myśli spinning ukierunkowany na większe ryby jak i przynęty. Jej głównym atutem którego nie posiada żyłka jest brak rozciągliwości. To "sztywne łącze" pomiędzy wędziskiem a przynętą sprawia że wędkarz czuje każdy jej ruch. Każdy kontakt z dnem czy inną przeszkodą. Oraz oczywiście co najważniejsze każde nawet najdelikatniejsze branie nie umknie jego uwadze. Jak powiedział kiedyś jeden z moich znajomy, wędkarz jakich niewielu w swojej wiedzy i umiejętnościach "Kto raz spróbował plecionki nigdy nie wróci do żyłki".

      Sugerowana przez producenta moc linki do tego wędziska to 10-16 lbs. Moje praktyczne doświadczenia mówią że nie należy przekraczać wytrzymałości plecionki powyżej 10-11 kg. Mam tu ciągle na myśli spinning pod kątem szczupaka i przynęty o masie 15-30 g. Jeśli ktoś ma zamiar użyć przynęt lżejszych powinien użyć odpowiednio cieńszej plecionki. Wtedy będzie mógł bez problemów i wysiłku  oddawać długie rzuty.
      Sam kupiłem plecionkę Silk Touch 8x Neon. Jest to plecionka ośmiosplotowa. Bardzo dobrze widoczna dla wędkarza zarówno na tle nieba czy wody. Jest to bardzo ważna cecha podczas  spinningu w łowisku gdzie jest sporo zaczepów i trzeba często omijać je zestawem. Widoczność plecionki pozwala również na obserwację brań. Bardzo korzystną jej cechą że nie absorbuje wody a nie wszystkie plecionki spełniają ten warunek. Myślę że na początek plecionka ta o średnicy 0,10 mm i wytrzymałości 8,3 kg spokojnie sobie poradzi. Jeśli ktoś liczy na duże ryby czy ma bardzo trudne łowisko może zastosować plecionkę o oczko grubszą czyli 0,12 m wytrzymałość 10,90 kg.
      Kilka słów na zakończenie
      Wybrałem jeden z nowych zestawów dlatego że nie ma sensu pisać o czymś sprzed pięciu lat. Przy obecnej rotacji sprzętu na rynku większość rzeczy z tamtego czasu już jest niedostępna na rynku. Pisałem od siebie i wyraziłem swoje zdanie. Należy pamiętać że nie każdy wędkarz się z wszystkim musi zgodzić. Jeśli ktoś myśli inaczej w jakiejś kwestii wcale nie znaczy że ja czy druga strona nie mamy racji lub postępujemy źle. Każdy wędkarz podczas lat praktyki nabiera swoich przyzwyczajeń, nawyków i dopasowuje przykładowo jak w opisie sprzęt pod siebie. Dlatego szczególnie wędkarze z długoletnim doświadczeniem często postępują dość różnie a jednocześnie pomimo to łowią skutecznie. Jednak to już jest temat na długi artykuł.
      Najważniejsze by od początku pamiętać o podstawach. Wędka to tylko narzędzie. Więc podczas wyborów nie oczekujmy na jakieś niespodziewane objawienia. Cudów na kiju nie będzie.


      Oczywiście kiedyś każdy ustala  własne potrzeby i kryteria podczas wyboru ale na to potrzeba dużo doświadczenia. Ono zaś potrzebuje czasu, poznania wody, ryb oraz sprzętu od strony praktycznej.
       

    • Supergrover
      O walorach kukurydzy jako przynęty na wszelkiej maści białoryb dywagować nie ma co. To jedna z lepszych i bardzo skutecznych przynęt/zanęt. Pod względem cena/jakość chyba najlepsza. Minusem (jednym z niewielu) jest jej rozmiar.  Ziarna są stosunkowo niewielkie, więc jej wrzucenie do wody natychmiast sprowadza w to miejsce drobnicę. Możemy korzystać z odmian, które posiadają większe ziarna (koński ząb, gigant), ale też możemy zastosować inny patent. Kupić przynętę pizza'corn firmy Carp Old School lub przygotować ją samodzielnie. Carp old schoolCarp old school O tym jak to zrobić poniżej...
      Kupujemy kolby kukurydzy. Sugeruję kukurydzę cukrową, ale nie jest to wymóg. Każda inna również się nada, aczkolwiek ważne jest żeby była świeża. Kolby powinny mieć zwarte, soczyste ziarna o jednolitym kolorze. Osłona z liści powinna być zielona z ciemnozłotym warkoczem, który przy dotknięciu wydaje się wilgotny.
      Kolby kukurydzy czyścimy z liści, usuwamy nitki i płuczemy. Następnie zagotowujemy wodę z solą (sól powoduje, że ziarna twardnieją - unikamy tego przy gotowaniu kukurydzy do jedzenia, ale w wędkarstwie lepiej jeżeli ziarna są jednak odrobinę twardsze). Kukurydzę gotujemy 10 minut. Czytałem, że jeżeli do wody dodamy odrobinę soku z cytryny, to ziarna nabiorą bardziej intensywnego koloru, ale nie sprawdzałem czy tak faktycznie jest. Następnie wyciągamy kolby z wody i czekamy aż wystygną. Kolbę kukurydzy tniemy na mniejsze kawałki, a te następnie dzielimy na takie, które przypominają wyglądem kawałki pizzy.
      Tak przygotowana przynęta nadaje się już do wędkowania. Podczas zakładania na zestaw końcowy włos przewlekamy przez cały kawałek kukurydzy w ten sposób, że igłę wbijamy w część gdzie znajdują się ziarna.
      Jeżeli jednak nie zamierzamy w najbliższym czasie udać się na ryby, warto pizza'corn zakonserwować. Można to zrobić na różne sposoby. Zalać przynętę glikolem, zamrozić, ale ja polecam pasteryzację. Gotowe kawałki pizza'corn wkładamy do słoika i zalewamy wodą w której wcześniej kukurydzę gotowaliśmy. Możemy przy okazji kukurydzę dopalić i dodać do wody coś co poprawi jej smak/zapach. Jeżeli o mnie chodzi to dodałem miód oraz aromat firmy JAR - tutti-frutti. Mogą to też być zioła, czosnek, itp.
      Słoiki wkładamy do garnka z wodą i gotujemy 30 minut. Na blogach kulinarnych przeczytać można, że proces pasteryzacji należy powtórzyć następnego dnia, ale według mnie ten jeden raz w zupełności wystarczy.
      Chętnych zapraszam do obejrzenia filmu na którym pokazuję jak pizza'corn wykonać.

    • Supergrover
      To moje trzecie podejście do tematu samodzielnie wykonywanych kulek proteinowych na forum. Na inaugurację opisałem jak zrobić kulki o smaku szprota-kokos (KLIK), potem poruszyłem temat sposobów wykonania kulek pływających (KLIK), a teraz pochylę się nad kulkami wykonanymi ze sfermentowanej kukurydzy.

      Rosjanie kiszą groch na mleku i potem na to z powodzeniem łowią ryby. Wśród wędkarzy też często słyszy się, że zaczynali łowić ryby dopiero na koniec zasiadki, kiedy ich zanęta/przynęta była już skisła. Specjaliści od amurów i karpi często łowią ryby tylko na popsute ziarna, więc postanowiłem, że sam też zrobię kulki na bazie sfermentowanej kukurydzy i zobaczę czy taka kulka robi różnicę nad wodą czy nie… 
      Przygotowanie kukurydzy.

      Sam wykorzystałem kukurydzę konserwową, więc nie musiałem jej jakoś szczególnie przygotowywać. Jeżeli zamierzacie fermentować zwykłe ziarna, to przedtem trzeba je namoczyć i przez chwilę pogotować. 
      Kukurydzę fermentujemy na dwa sposoby. Pierwszy to tak zwany zacier czyli fermentacja alkoholowa. Zacier to prosty cukrowy nastaw, według którego entuzjaści domowych trunków produkują bimberek. Do litra przegotowanej i ostudzonej wody dodajemy 400 gramów cukru i 10 dkg drożdży. Całość mieszamy. Te proporcje należy dość restrykcyjnie przestrzegać, ale też łatwo je zapamiętać, bo połączone składają na datę bitwy pod Grunwaldem (1000+400+10 = 1410). Tak wykonanym zacierem zalewamy kukurydzę, całość szczelnie zamykamy (żeby ograniczyć dostęp powietrza możemy to robić w baniaku do produkcji wina z rurką fermentacyjną) i czekamy. W ten sam dzień rozpocznie się fermentacja (burzliwa), która będzie trwała około dwa tygodnie.
      Drugi sposób to fermentacja mlekowa – czyli kiszenie. Kiszenie to proces fermentacji mlekowej, zachodzącej pod wpływem specjalnych bakterii rozkładających cukry na kwas mlekowy. Zalewę do kiszenia przygotowujemy w ten sposób, że do litra przegotowanej i ostudzonej wody dodajemy łyżkę soli. Dodatkowo warto dodać czosnek i liść laurowy.
      Sól przyspiesza fermentację, a czosnek i liść laurowy (ogólnie przyprawy) polepszają smak i aromat kiszonej kukurydzy. Dodatkowo hamują rozwój pleśni i drożdży oraz chronią kiszonki przed gniciem.
      Ważne jest, aby również w tym przypadku ograniczyć dostęp powietrza do ziaren. Sam robiłem niewielką ilość kulek, więc wykorzystałem do tego celu sprzęt do zaparzania herbaty. Jeżeli nastawiacie się na poważną produkcję pamiętajcie, że zalewa musi całkowicie zakrywać ziarna. Dodatkowo ziarna należy docisnąć np. talerzykiem i kamieniem, które wcześniej należy wyparzyć. Tak przygotowaną kukurydzę odstawiamy w ciepłe miejsce i czekamy. Co jakiś czas dociskamy kukurydzę, pozbywając się pęcherzyków powietrza (powstają w wyniku procesu fermentacji) i na bieżąco usuwamy syf z powierzchni wody.
      Fermentacja trwa około dwa tygodnie. Po tym czasie ziarna blendujemy (nie odlewamy wody) i zabieramy się za bazę do kulek.

      Nie zrobiłem tego na filmie, ale warto do tej papki dodać olej. Jak wiadomo olej jest doskonałym nośnikiem smaków/zapachów, a dodatkowo ułatwi nam późniejsze rolowanie ciasta.
      Wykonanie bazy do kulek i obróbka termiczna
      Baza niewiele różni się od tej, którą wykorzystałem do produkcji poprzednich kulek.
      W jej skład weszły następujące produkty: mąka kukurydziana (5 porcji), mleko w proszku (5 porcji), mąka sojowa (3 porcje) oraz mąka pszenna (3 porcje). Kolejny raz ilość podałem w porcjach/miarkach, a nie gramach. Nie potrzebowałem dużej ilości kulek, więc produkty odmierzałem 100 gramową miarką. Jeżeli ktoś zamierza zrobić większą ilość kulek, może wykorzystać kubek lub garnek.  
      Do bazy dodałem dwa nowe składniki. Pierwszy to serwatka. Jest to półprodukt powstający w procesie produkcji serów. W wyniku fermentacji mlekowej, więc moim zdaniem idealnie pasujący do tych właśnie kulek. Serwatki dodajemy do 10% bazy czyli w moim przypadku (w zaokrągleniu) 2 porcje. Również 2 porcje dodałem albuminy czyli białka w proszku. Kulki te robimy na bazie wody, więc albumina ma być uzupełnieniem białka z jajek w naszej przynęcie.

       

      W kolejnej fazie wymieszaną bazę dodajemy do zblendowanej kukurydzy, a całość mieszamy aż do uzyskania ciasta, które nie będzie kleiło się do ręki.
      Ciasto zawijamy w folię i wrzucamy na godzinę do lodówki. Potem robimy z ciasta wałki (wykorzystałem do tego pistolet do masy kupiony w Leroy Merlin za 29 złotych), a z tych wałków kulki (za pomocą rollera do kulek lub ręcznie).
      Następnie kulki poddajemy obróbce termicznej. Można je parować lub gotować. Osobiście wolę gotowanie. Wrzuciłem je do gotującej się wody i trzymałem 2 minuty od chwili wypłynięcia kulek na powierzchnię. Kulki wysuszyłem, zapakowałem do worków strunowych i zamroziłem.
      Artykuł jest uzupełnieniem filmu (lub film artykułu), który obejrzeć możecie na kanale Wodnik Szuwarek HD. Na jego końcu (również w opisie do tego filmu) przygotowałem dla Was konkurs.


      Wygrać w nim można 3 zestawy składające się z paczki kulek z kukurydzy sfermentowanej alkoholowo, paczki kulek z kukurydzy ukiszonej oraz bonu podarunkowego na kwotę 50 PLN od firmy mkpartner.pl. Zachęcam do udziału.
       
       

    • Supergrover
      Jakiś czas temu samodzielnie zrobiłem kulki proteinowe o smaku szprota&kokos. Artykuł dostępny tutaj Jak zrobić kulki proteinowe (KLIK).
      Wyszły całkiem nieźle, więc postanowiłem poszerzyć działalność i tym razem zrobić kulki pływające. 
      Fakty i mity.
      Nie potwierdziły się informacje zaczerpnięte z wszelkiej maści artykułów z netu, że takie kulki zrobić możemy z odpowiednio dobranych składników spożywczych. Próbowałem do wyrobu kulasów wykorzystywać produkty najbogatsze w tłuszcze i były one co najwyżej neutralne pod względem pływalności.  Stosowałem wiórki kokosowe (63,2 % tłuszczu), orzechy laskowe ( 60,3 % tłuszczu), migdały (52 % tłuszczu) czy mąkę sojową tłustą (> 20%), a efektów nie było. Drogich komponentów dedykowanych stricte do produkcji kulasów pop-up nie brałem pod uwagę, bo założenie mam takie, że mają one być tanie. Te produkty niestety do tanich nie należą.
      Kulki prażone.
      Praktycznie każde kulki można uprażyć. Możemy zrobić to w piekarniku, gofrownicy czy mikrofalówce. Takie kulki będą pływać, ale z czasem nasiąkną wodą i opadną na dno. Jeżeli dno jest twarde to pół biedy. Gorzej jeżeli łowimy w takim miejscu, gdzie jest muł lub roślinność, bo nasza przynęta przez to nie będzie optymalnie wyeksponowana. Wolę więc sobie tę metodę odpuścić, bo nie chcę potem nerwowo zerkać na zegarek i zastanawiać się czy moja kulka pływa czy też zapadła się już w dnie. Często też kulki podczas prażenia pękają.
      Kulki z gotowej bazy o smaku/zapachu róży.

      Najprostszy sposób na wykonanie własnych kulasów. Kupujemy gotową bazę (moja kosztowała 50 zł za pół kilograma), mieszamy ją z jajkami lub wodą, ewentualnie dodajemy inne komponenty, poddajemy obróbce termicznej i tyle.
      Część płynną wykonałem z dwóch jajek do których dodałem konserwant (gliceryna spożywcza dozowana w ilości 10 ml na każde jajko). Do tego wlałem obłędnie pachnący flavour o smaku/zapachu róży oraz olej roślinny, który ma nam ułatwić późniejsze rolowanie.
      Do całości wsypałem wiórki kokosowe. Z uporem maniaka dodaję je do wszystkich możliwych przynęt, bo kokos jest źródłem zdrowych tłuszczów, witamin z grupy B - B2, B6 i B9 oraz składników mineralnych: magnezu, potasu, selenu, miedzi, manganu, cynku, żelaza. Dodatkowo wiórki są dość słodkie i smaczne.
      Jeżeli chodzi o bazę to możemy dodawać ją do części płynnej samą. Jest ona jednak mocno pyląca, a to powoduje pewne niedogodności. Pył osadza nam się po chacie, zaczynamy kaszleć, a wyrabianie ciasta nie należy do czynności łatwych. Warto więc wymieszać ją z mąką sojową. Kulki dalej będą pływać, zejdziemy odrobinę z kosztów, a ciasto wyrabia się dużo łatwiej.
      Gotowe ciasto (nie powinno kleić się do rąk) zawijamy w folię i na dobre pół godziny wkładamy do lodówki. Potem robimy z niego wałki, z wałków kulki, które wrzucamy na dwie minuty do gotującej się wody. Kulki wyciągamy, suszymy i przynętę mamy gotową.

      Kulki z psiej karmy z dodatkiem gotowego korka.

      Dziwi mnie obiegowa opinia, że kulki z dodatkiem korka się nie sprawdzają. Przyznam, że czytając różnego rodzaju wpisy na wędkarskich portalach/forach podchodziłem do tego dodatku sceptycznie, ale pierwsze próby całkowicie rozwiały moje obawy na ten temat. Korek w mojej ocenie jest bardzo dobrym dodatkiem, a co ważne nie jest drogi. Dobry granulat jest neutralny pod względem zapachu, więc oprócz tego, że podniesie nam kulkę to jeszcze dodatkowo przejdzie nam jej zapachem. Uatrakcyjnia też nam wizualnie strukturę kulki (pytanie czy ryby widzą  ).
      Niektóre uznane marki (chociażby CarpGravity) produkują pływające kulki z dodatkiem korka.
      Część płynną również wykonujemy na bazie jajek. Do jajek dodajemy konserwant (dozowanie patrz wyżej) oraz olej (w moim przypadku olej o zapachu kałamarnicy, bo wykonywane kulki to tak zwane śmierdziele). Dodałem też hemoglobinę spożywczą (rozpuszczoną w ciepłej wodzie), która jest naturalnym barwnikiem oraz uatrakcyjnia nam przynętę pod względem zapachu/smaku. 
      Całość wymieszałem, odstawiłem i wziąłem się za przygotowanie bazy. 
      W jej skład weszły następujące produkty: mąka kukurydziana (5 porcji), mleko w proszku (5 porcji), mąka sojowa (3 porcje) oraz mąka pszenna (3 porcje). Celowo ilości podałem w porcjach, a nie gramach. 
      Do wymienionych powyżej składników dodałem zmieloną psią karmę (6 porcji). Sypcie jej wedle uznania, ale pamiętajcie że nie powinno się dodawać jej więcej niż 40-45% całości. 
      Na końcu należy dodać korek. Ilość korka powinna być uzależniona od wagi produktów. Do lekkich kulek dodajemy 40 %, a tych cięższych 50 %. Sam wymieszałem składniki 50-50 (22 porcje bazy i 22 korka), ale następnym razem dodam go mniej. Nad optymalną ilością muszę jeszcze popracować.

      Ciasto zawijamy w folię i wrzucamy do lodówki. Potem robimy z ciasta wałki (wykorzystałem do tego pistolet do masy kupiony w Leroy Merlin za 29 złotych), a z tych wałków kulki (za pomocą rollera do kulek lub ręcznie). Pamiętajcie, że średnica wałka musi być zawsze mniejsza niż średnica rollera, bo kulki nie będą się prawidłowo kręcić.

      praaawie profesjonalny sprzęt do wałków za niespełna trzy dychy - polecam. 
      Następnie kulki poddajemy obróbce termicznej. Można je parować lub gotować. Osobiście wolę gotowanie, więc wrzuciłem je na dwie minuty go gotującej się wody. 
      Testy.
      Kulki przetestowałem i na 21 godzin wrzuciłem do zimnej wody. Po tym czasie nadal pływały. Były też stabilne i trwałe.
      Konkurs.
      Artykuł jest uzupełnieniem filmu (lub film artykułu), który obejrzeć możecie na kanale Wodnik Szuwarek HD. Na jego końcu (również w opisie do tego filmu) proponuję Wam konkurs.
      Wygrać w nim można 4 zestawy składające się z granulatu korkowego, hemoglobiny spożywczej, paczki kulek pływających o smaku róży, paczki kulek z korka i psiej karmy oraz wykonane ręcznie w drewnie lipowym breloki w kształcie ryb (karpia, szczupaka, płoci i okonia). Zachęcam do udziału.
      Z góry dziękuję też za wszelkie cenne uwagi dotyczące wykonanych przeze mnie kulek jak i artykułu.
      Pozdrawiam, Marcin. 
       

    • Supergrover
      Jak co roku z końcem września śmigam na przepławkę znajdującą się niedaleko mnie. Chodzę tam aby przyglądać się wędrówkom ryb udających się na tarło w górę rzeki.
      Wcześniej mogłem jedynie patrzeć na to co działo się nad taflą wody. Obserwowałem więc ryby, które skakały nad przepławką.
      Jakiś czas temu kupiłem Water Wolf-a. Od tego momentu przy okazji moich wizyt tam, wrzucam do wody kamerę i nagrywam też to co dzieje się pod wodą.

      zdjęcie: linka stalowa, trytytki, zacisk, ołowiana podstawa pod kamerę i mamy zestaw na każdą przepławkę.
      Udało mi się nagrać łososie, trocie, pstrągi, lipienie, sielawy… ale trafiają się też minogi, okonie, leszcze czy cierniki. Sporadycznie pojawiają się również płocie czy jazie czyli ryby, których bym się akurat w tym miejscu nie spodziewał.
      Zdarzyło mi się też, że wędkarz myśląc że kłusuję (widząc jak wrzucam coś do wody) wezwał na przepławkę policję. Funkcjonariusze wylegitymowali mnie, zrobili kipisz w plecaku i wypuścili.
      Tym razem tego typu przygód nie miałem, a materiał zamieszczony w filmie jest inauguracją sezon 2017. Mam nadzieję, że kolejne filmy z przepławki będą jeszcze ciekawsze.
      Zapraszam do oglądania.
       
       

×
×
  • Dodaj nową pozycję...