Skocz do zawartości

Wieści znad wody


grzybek
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

  • 1 miesiąc temu...

Wiosna w pełni, większość ryb wytarta a my wciąż w galotach... :(

Dopiero dwa razy byliśmy na łowisku - raz na Martwej Wiśle, raz na śledziach, na Zatoce.

Więcej czasu poświęcam przygotowaniu łodzi i sprzętu do wędkowania niż łowieniu :D

 

No cóż, czasem większą frajdę sprawia "gonienie króliczka" niż jego złowienie.

 

Po wielu dniach przysposabiania łodzi, zakupach, wylewaniu "bomb trollingowych" wreszcie przyszedł dzień na kolejne wypłynięcie.

Prognoza w meteo paskudna ale jest nadzieja na popołudnie.

Wiatr ma się uspokajać więc krótka piłka - jedziemy!

Czas nagli bo długi weekend się zbliża.

Każdy z ekipy naszej łodzi ma zaplanowane jakieś wyjazdy, zaklepane terminy wizyt, jakieś zobowiązania.

Wyruszamy dosyć wcześnie, około południa choć nie ma pewności czy uda się wyjść poza główki portu.

Kiedy już zgłosiłem wypłynięcie do Kapitanatu i dostałem zgodę na wyjście na Zatokę Gdańską dostajemy się w bezpośredni wiatr napychający fale do koryta Martwej Wisły.

Nie ma sensu wypływać w taki czas - za wcześnie i zbyt burzliwie.

Będzie trudno. Nie boję się wypływać ale takie pływanie nie jest przyjemne ani łatwe.

Jeśli jeszcze mamy wędkować i testować nowe sprzęty to już przesada.

Kolejna nawrotka na coraz większych falach i wracamy w tor kanału.

Nie ma sensu ryzykować.

Płynę z zamiarem przejścia całym korytem do połączenia z Wisłą Śmiałą i próbą wyjścia od Strony Górek Zachodnich.

Na Martwej Wiśle, na echu cienko z rybami.

Nie chcę marnować tego przelotu i w końcu wypuszczam jedną wędkę w trollingu.

Muszę sprawdzić, jak zachowują się szczytówki nowych wędek, które wcześniej kupiłem.

Jak pasują do nich spore multiplikatory i żyłka 0,4mm?

 

Przy okazji nagrywam na karcie sonaru trasę do nowej mapy (Aquamap).

 

Krzycho i Jendrula też wypuszczają swoje sprzęty.

Na wodzie cisza i spokój. Nie widać żadnej łodzi. Gdzieniegdzie jakiś wędkarz na brzegu próbuje walczyć z wiatrem.

Pod wodą też pustynia.

Czasem jakieś skupiska drobnych rybek na echu.

Niespodziewanie przed dziobem wynurza się czarny kormoran z pokaźnym białorybem w pysku!

Zerka na nas, pośpiesznie łyka zdobycz :) i odlatuje. Ale szybki :D

 

W końcu docieramy do ujścia Wisły Śmiałej i wychodzimy na Zatokę Gdańską.

Jeszcze wieje ale jeśli nie wypłyniemy teraz to kiedy?

 

Ważniejsze jest dla mnie przetestowanie nowych wędzisk i kręciołów przed kolejnymi zakupami.

Muszę wiedzieć jak zachowują się na wodzie.

 

Wypływamy na szersze wody i fala już nie jest tak upierdliwa jak w ujściu.

Rozchodzi się łagodniej i nie nosi tak łodzią.

 

Czas upływa i wiatr tonuje fale. Nie jest źle.

Dajemy radę wypuścić planery i szukamy troci.

Ustawiłem swoją wędkę tak jak kiedyś uczył mnie Góral: jeden planer na burcie i poluzowany hamulec kręcioła z grzechotką.

Krzychu testuje swojego zbiorczego planera i zajmuje drugą burtę.

Jendrula przygląda się i uczy, testuje nowe rozwiązania w kilwaterze.

 

Pływamy, pływamy i nic... szarzyzna, cienizna, kaplica

 

Gdyby nie towarzystwo kolegów dawno bym olał takie monotonne pływanie, wędkowanie.

 

W końcu uprzedzam tawariszczów, że mam ustawiony kołowrotek tak, żeby po braniu słyszeć grzechotkę bo prowadząc łajbę nie jestem w stanie non stop obserwować planerów.

Próbujemy nauczyć się ustawiać sprzęty tak żeby nie wzbudzać niezdrowych emocji.

 

I znowu pływamy i pływamy a czas leci i nic się nie dzieje.

Kombinujemy na różne sposoby.

W końcu wypuszczam swojego drugiego planera.

Jako przynęty mam teraz dwie blachy Kaczmarka - miedziankę i srebrną.

Jest słonecznie więc w teorii powinienem mieć ciemne.

Jednak teoria często różni się od praktyki.

Dobrze zrobiłem bo w końcu słyszę moją grzechotkę na kręciole!

W ferworze zamieszania zacinam w ciemno.

Klips zwalnia planera, ten odpływa w dal.

Nie wiem, mam rybę na kiju czy nie?

Chyba jednak coś siedzi bo czuję opór na mocnej, ciężkiej wędce.

 

Okazuje się, że skręcam multika ale ten nie zwija żyłki.

Dokręcam hamulec i wreszcie coś się dzieje, ryba coraz bliżej łodzi - to morskie sreberko!

Krisu próbuje podebrać rybę ale ta po styku z podbierakiem zaczyna szaleć.

Na szczęście wzięła mocno, zdecydowanie i dwa groty wbiły się dobrze.

 

Rozgardiasz na łodzi full ale to pierwsze branie w trollingu w tym roku.

 

Pamiątkowe fotki, mierzenie...

 

post-1419-0-89746700-1430382695.jpg

 

post-1419-0-65285800-1430382737.jpg

 

Rozmiar d...nie urywa ale dobrze, że wymiarowa.

Nasza pierwsza w tym roku i oby nie ostatnia.

Praktyki trzeba nabywać :( jest niezbędna żeby unikać choćby chaosu przy poważniejszych zmaganiach.

 

Dzień upływa a brań nie przybywa.

Zaczyna robić się chłodno a do domu daleko.

Gorąca, chińska zupka pomaga znosić niewygody i poprawia humor.

Decyzja może być tylko jedna - wracamy.

 

Kita na gaz i płyniemy pod światło zachodzącego za horyzontem słońca.

Za nami tylko ciemność i bezmiar wody.

Na szczęście płyniemy pod wiatr i fale co i tak nie przeszkodziło zmyć kokpitu przez falę jakiegoś holownika :D którą wziąłem na dziób.

 

Nic to, nie jest najgorzej.

Bywało, że nawet jednego brania nie mogliśmy się doczekać i to wielokrotnie.

 

Następną razą będzie lepiej :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Następną razą będzie lepiej :)

- i było :D

 

 

Po majówkowych powrotach nie zdzierżyliśmy długo w fotelach i nakreśliliśmy sobie termin wypłynięcia na kolejny piątek.

Każdy z ekipy ma jakieś obowiązki, zobowiązania więc nie tylko pogoda ma wpływ na nasze terminy.

 

Jednak do piątku to całe dwa dni a aura zachęcała do skorzystania z uroków natury.

Po wizycie w szpitalu u mojej doktórki dzwonię do Krisa i zapada konkretna decyzja - jedziemy!

Na co? Oczywiście na morskie sreberka.

 

Szybki posiłek, krótkie pakowanie bambetli i natychmiastowy wyjazd.

Ostatnio na trzech na łodzi mieliśmy tylko jedno branie ale taki dzień trzeba wykorzystać bez względu na wyniki.

 

Wypływamy dobrze po południu.

Przeciskamy się korytem portowym Martwej Wisły między holowanymi potworami ze stali.

Z braku czasu a może z przezorności nie zgłaszam wypłynięcia do kapitanatu portu.

Na kanale radiowym słyszę, że jest spory ruch bo statki przepływają, żołnierze ćwiczą a pewnie nam kazali by czekać w jakiejś kolejności - nie mam na to czasu.

Przepłynęliśmy boczkiem, cichaczem :) ale kiedy tylko wystawiliśmy dzioba za główkę portu dogonił nas policyjny RIB z 200konnym silnikiem.

Na szczęście to tylko kontrola dokumentów, wyposażenia...

Czuć było atmosferę zbliżających się uroczystości na Westerplatte.

 

Zanim przygotowaliśmy, rozstawiliśmy zestawy trollingowe nadleciały śmigłowce, nie wiadomo skąd pokazały się łodzie z komandosami, tumany wody wzbiły się w powietrze. Cyrk!

Hałas ćwiczeń w powietrzu i na wodzie nie wróżył nic dobrego.

Odpłynęliśmy w siną dal.

Obserwowaliśmy z oddali ćwiczenia.

Z głupia frant, czyli znienacka słyszę terkotkę na swojej wędce :D

Zameldowała się kolejna troć w tym sezonie! Dobra nasza :)

 

post-1419-0-40784100-1430985913.jpg

 

Pływaliśmy po naszych starych śladach z zeszłego roku, gdzie miałem zaznaczone poszczególne brania ryb.

Sprawdziły się w 50%. Coś w tym jest, że ryby lubią określone rejony.

 

Złowiłem kolejną rybkę, później Kris dorwał swoją pierwszą trocię w tym sezonie i w końcu rozsypał się worek :)

Pierwszy raz w życiu mieliśmy szansę obejrzeć trocie wyskakujące z wody.

Bawiły się się jakby z nami a może sprawdzały co przeszkadza im w łowieniu pokarmu, chyba żerowały?

Fajne to było zjawisko, kiedy taka srebrna torpeda wyskakuje nad powierzchnię i zagląda nam na pokład :)

 

Wracaliśmy w miejsca gdzie mieliśmy brania i one powtarzały się.

W sumie mieliśmy po 3 brania, bez spadów czyli zaliczyliśmy jednakowo po 3 ryby w przedziale od 43-57cm.

Same maluchy chociaż po dwie mogliśmy wziąć.

 

post-1419-0-80007600-1430986866.jpg

 

To b dobry wynik na koniec trociowego sezonu.

Rzepak kwitnie, pokazały się belony więc trocie odejdą od brzegów i trudniej je będzie namierzyć.

Odpłyną gdzieś na głębinki, w zimniejsze wody i tam będą baraszkować.

 

Fajny to był i niespodziewany wypad ale przede wszystkim owocny.

Może jeszcze taki dzień kiedyś zaliczymy?

Kto wie? Na fotelu o tym się nie przekonamy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Zaczął się sezon na sandacza a my w polu, tzn w galotach.

Większość wędkarzy zrzeszonych w PZW zaczyna sezon z rana, z 30go na 31 maja jako, że wolny dzień od pracy.

Od 1go czerwca można łowić sandacza na naszych wodach morskich.

A nam się tak złożyło, że dopiero wczoraj mogliśmy wypłynąć.

Wieści od kolegów rozpoczynających sezon nie napawały optymizmem jednak usłyszałem, że padła 6kilowa sztuka.

Trzeba walczyć, nadzieja zawsze umiera ostatnia.

 

Popłynęliśmy z Krisem na rekonesans na Martwą Wisłę, później na Śmiałą.

W drodze wiatr czołowo w pysk wzburzał falę, która rozbijała się o dziób i potrafiła obryzgać nas przez szybę.

Jak zwykle zaczęliśmy od trollingu przy wantowym.

Łódek niewiele to nikomu nie przeszkadzaliśmy.

Dosyć szybko na wędce Krisa branie albo zaczep.

Po jednym spojrzeniu wiedziałem, że to ryba.

 

post-1419-0-22350000-1433320998.jpg

 

Krzysiowi mordka się rozświetliła a mnie kopara opadła :)

Szybkie podebranie, krótki uścisk dłoni z uśmiechem na ustach i ciepiemy dalej...

Sweetfocie i siup do wody

 

post-1419-0-03340200-1433321120.jpg

 

Liczymy na sandacza bo w końcu na niego polujemy ale testujemy swoje przynęty i nie możemy zabronić innym rybkom brania, niech próbują.

 

Oblatujemy niespiesznie całe koryto Kanału. Docieramy do Wisły Śmiałej.

Dopłynęliśmy niemal do Centrum Żeglarstwa.

Sporadyczne brania utwierdzają nas w przekonaniu, że jeszcze nie wszystko stracone.

Krisu wyjmuje krótkiego sandacza, bez foci ląduje z powrotem w wodzie.

Dziobią jakieś okonki, zasysają przynęty...

 

post-1419-0-49568400-1433321446.jpg

 

Tylko dlaczego wyjmuje ryby only Krisu?!

 

Czyżby Bóg mnie opuścił?

 

Nic to, do zmierzchu jeszcze sporo.

Na myśl przychodzi mi moja "złota godzina"

Jeszcze powalczymy.

 

Na Śmiałej pizga nam z południa, że trolować nie idzie pod wiatr, spadamy na Martwą.

Szykujemy się na wieczorne łowienie tam, gdzie były brania zedów.

 

Stajemy na kotwicy i kontrolnie wykonujemy kilka rzutów.

Mam pierwsze skubnięcie.

Przenosimy łódkę tak żeby łatwiej nam było wyczuć brania z wiatrem ustawiając odpowiednio łódkę do miejscówki.

Prąd i wiatr, głębokość i obecność ryb chcemy przekuć w sukces.

Mam kolejne skubnięcie, później przytrzymanie i... nic w temacie.

Zmieniam ciężar główek, trzymam się jednego rodzaju sprawdzonej gumy i nic > kicha, kaszana :angry:

 

Zmieniamy miejscówkę i to samo, gorzej, bez brania.

 

Kolejna miejscówka też nie przynosi wyników a wręcz stratę jednej z przynęt.

No cóż, nie poszło najlepiej ale czas koi ból i rozczarowanie.

Nie ma się co przejmować, nie zawsze w końcu niedziela albo Dzień Dziecka ;)

 

Na wojnie straty muszą być: jak nie w ludziach to w sprzęcie :D

 

Ważne, że kolejny dzień na wodzie.

To nie rozczarowanie, to życie.

 

Wracając przez kanał portowy, przed Westerplatte widzę jakiegoś zwierzaka schodzącego do wody.

Na kota czy lisa zbyt duży, bóbr czy wydra?

Krisu twierdzi, że bóbr, pewnie ma rację.

Szkoda, że nie ustrzeliłem z nim foci ale ciemnawo było i dosyć daleko.

Z resztą, chyba łyknął wody i zanurzył się szybko.

Nie pamiętam kiedy widziałem bobra.

Częściej widzę ogryzione drzewa, tamy niż same zwierzaki.

Mimo pełni i tak nie było najgorzej.

Cieszyliśmy się z kolejnej przygody na wodzie.

Łysy już wychynął znad horyzontu, czas wracać do pieleszy.

 

post-1419-0-17220800-1433322416.jpg

 

Jak będzie już całkiem źle to zawsze możemy zrobić jakiś zlot absolwentów w przyszłości ;)

 

post-1419-0-59036100-1433322478.jpg

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Kolejny raz wspólnie z Jendrulą i Krisem popłynęliśmy na Martwą Wisłę w poszukiwaniu wielkich ryb.

Jak zwykle skończyło się na planach i marzeniach.

Wiedzieliśmy, że biorą leszcze i garbusy oraz to, że mogliśmy zmoczyć d..ę.

Pogoda zmienna, ryby mogły być kapryśne jednak nie dawaliśmy za wygraną.

Krótkie zmowy dzień wcześniej i jesteśmy umówieni.

Wyruszamy o 9tej rano, zanim dojechaliśmy do mariny, rozpakowaliśmy się minęła 10ta.

Próbowaliśmy nęcić rybska w miejscu gdzie wcześniej brały leszcze i certy.

Tym razem udało się złowić tylko jednego lechola (tak pod pół metra) i jednego ok 30-35cm.

Za to pokazały się okonie.

Gryzły nam robale postawione na gruncie.

 

Wiatr często zmieniał kierunek i woda też zachowywała się różnie.

Trudno było wpasować się do warunków.

 

Bywało, że chmury całkowicie przesłaniały nam niebo.

 

post-1419-0-23958800-1434872775.jpg

 

W pewnej chwili jakaś zmiana przykuła naszą uwagę.

Pada, nie pada, będzie lało?

No jo... nie zdążyliśmy założyć do końca przeciwdeszczowych okryć kiedy zalała nas struga mokrych kropel :D

Przywaliło z impetem.

Duda mokra do końca imprezy :)

 

Nie mniej łowiliśmy dalej.

Olaliśmy lechole i popłynęliśmy w znane nam miejsce gdzie powinny gryźć konie.

Trafiliśmy tam zaraz po kolejnym deszczu i od razu było widać na wodzie, że ryby aktywne.

Na bocznym troku co chwila wieszały się pasiaki.

Nie były ogromne, takie tam patelniaki do 25cm ale wciąż coś się działo.

Trafiła się nawet flądra :D i kilka babek.

 

post-1419-0-83068800-1434873140.jpg

 

W końcu, po rozmowie z Jendrulą upewniłem się, że to jednak syn naszego wspólnego kolegi z podwórka został mianowany ministrem sportu!

Może tylko na kilka miesięcy ale jednak.

No, ojciec może być dumny z latorośli.

 

Wyprawa raczej udana.

Nie robiłem zdjęć bo i tak nie ryby najważniejsze.

Wspólne wyprawy wciąż uczą i cieszą.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 miesiące temu...

Odgrzeję "starego kotleta"

Przy okazji widzę jaką załogę stanowiliśmy z Krisem.

Było, minęło ale wspomnienia zostaną.

 

Czekałem na niego całe lato, także wczoraj :(

Nie mogę czekać w nieskończoność, czas leci, zdrowia nie przybywa a ryby uciekają.

Projekty wind trollingowych, wspólne manewry na Zatoce, na Martwej Wiśle idą jakby w niebyt.

 

Kiedy przekonałem się, że kolega łowi już na innej łódce popłynąłem sam, nie pierwszy raz.

 

Pogoda idealna, nie ma co czekać i siedzieć w domu.

W zasięgu dorsz, śledź, okoń, szczupak, sandacz...

 

Listopadowe słońce nie grzeje mocno ale temperatura powietrza większa od ciepłoty wody więc trzeba korzystać.

W końcu łódź czeka wciąż w gotowości a rybska wołają.

 

Po wizycie na cmentarzu, odwiedzinach na grobach wyrwałem się wreszcie na wodę.

Znajome pejzaże stoczni, częściowo zrujnowanych brzegów i nowych nabrzeży w porcie mijają jak wspomnienia.

Smutno samemu pływać ale czasem nie ma wyboru.

 

Na pierwszej miejscówce pusto, ani puknięcia, śladu życia.

Woda czarna jak smoła choć to może tylko odbicie od nieba?

 

Spory uciąg, widocznie zachodni wiatr napycha wodę "pod prąd"

Dużo martwego zielska pływa ściąganego z Motławy, z Raduni, w tym sporo opadłych liści.

 

Po zmianie miejscówki pierwsze skubnięcia.

Okonek próbuje zawłaszczyć przynętę.

W końcu siada cosik na kiju, czuć jesienną rybkę.

Trafił się maluszek sandacza, może 25cm?

Idź maluchu po mamusię, chowaj się zdrowo :)

 

Powoli zapada zmierzch więc zajmuję moją ulubioną miejscówkę na głębokiej wodzie.

Zaczęło się!

Sandacze i sandaczyki jakby czekały na sygnał.

Jakby umówione, wyczekane chciały mi wynagrodzić samotne pływanie.

Gryzły jak w amoku.

Czas leciał, ryb na liczniku przybywało, gum ubywało.

 

Łowiłem Keitechami ale przypomniałem sobie o Grubberach.

Na poprzednim wędkowaniu miałem dwa brania w dwóch pierwszych rzutach.

Tym razem musiałem dłużej poczekać ale jak przywalił to hamulec aż popuścił :D

Niestety, na haku zostało pół gumy! Nie zaczepił się.

 

Ale gryzły! Tych skubnięć, puknięć, uderzeń miałem kilkadziesiąt.

Udało się zaciąć kilkanaście.

Łącznie z tymi wypuszczonymi naliczyłem 13 szt.

Kolejny życiowy rekord z jednego dnia.

 

Ryby nie powalały wielkościami ale mam nadzieję w końcu doczekać coś mocniejszego.

Potencjał jest, ochota na wyzwania i sprzęt w pogotowiu.

Kiedyś przyjdzie taki dzień.

Muszę być wtedy na wodzie a nie siedzieć w fotelu i czekać.

 

Kręciołek coś zaczął mi zwalniać, hamować, coś się stanęło.

Smarowanie, piasek, łożyska...?

 

Starczy emocji na jeden wieczór.

Miałem jeszcze dwa gotowe zestawy ale se odpuściłem.

 

Dzisiaj kontrola sprzętu, muszę sprawdzić też gumy i uzbrojenie.

Może jutro popłynę na dorsza?

 

Zobaczymy, co Janek dziś powie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Andy :)  oj tam oj tam, nie tak na smutno! Wiesz że nasz kolega jest trochę niezaradny i trzeba go było podwieźć do "piaskownicy" by mógł się pobawić, no i przy okazji ja też.

Wielkie wyzwania przed nami i wspaniałe morskie przygody nie uciekną , na pewno razem je przeżyjemy. Jesteśmy przecież już przygotowani!!! :ph34r:

     Teraz pobieram lekcje sandaczowania i dopiero w tym sezonie dzięki Wam Obu zaczynam rozumieć tego zwierza.

Edytowane przez kris1313
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Taaa, przygody wciąż mamy.

Ty wczoraj 4, ja 7 :)

 

Do tego kilka "ścinek" których po przemyśleniu i konsultacji zaliczam jednak do właściwości węzłów i jakości plecionki Nanofil.

Chyba ją se odpuszczę przy połowie sandaczy.

 

Nowa mapa po testach, filtr oleju w silniku do mycia albo do wymiany, trzeba wymienić olej w przekładni...

Tyle jeszcze przed nami :)

 

Ważne, że rybki i humory dopisują :D

 

Powoli trzeba wychodzić na Zatokę, i to wkrótce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
 Udostępnij

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...